Wraz ze zbliżaniem się amerykańskiego S&P 500 do rekordowego poziomu sprzed koronakrachu powraca pytanie o to, czy na Wall Street znów jest drogo? Postaramy się poszukać wskazówek na ten temat, bazując na różnych kryteriach.
Ogólnie można zauważyć, że debata rynkowa w dużym stopniu opiera się na rozróżnieniu kwestii wycen pomiędzy ujęcie absolutne i relatywne. Uogólniając, można stwierdzić, że obóz „byczy" koncentruje uwagę na ujęciu relatywnym, porównując atrakcyjność akcji z obligacjami skarbowymi. Z kolei giełdowe „niedźwiedzie" skupiają się na absolutnym poziomie wycen, porównując obecne poziomy różnych wskaźników z wartościami historycznymi. Przyjrzyjmy się bliżej temu kluczowemu rozróżnieniu.
Akcje stały się droższe...
Zacznijmy od ujęcia absolutnego. Faktem jest to, że wskaźniki wyceny w ciągu zaledwie kilku miesięcy od koronakrachu zawędrowały z poziomów, które z historycznego punktu widzenia można było określać jako umiarkowane lub nawet nieco niższe od średniej (czyli dość atrakcyjne – pisaliśmy wtedy o tym), do poziomów wysokich na tle przeszłości.
Zerknijmy choćby na to, jaką ewolucję przeszła wycena spółek z S&P 500 względem ich prognozowanych zysków. Na rys. 1 pokazujemy, że chociaż indeks odbił się gwałtownie od dna krachu, to jednocześnie prognozy zarobków firm jak na razie odreagowały zdecydowanie słabiej. Nawet uwzględniając fakt, że wcześniej w trakcie krachu owe prognozy nie spadły tak mocno jak sam indeks, to i tak S&P 500 w ostatecznym rozrachunku zawędrował na naszym wykresie sporo powyżej niebieskich linii obrazujących zyski przeliczone wg różnych mnożników. Gdyby bazować wyłącznie na tym kryterium, można skonkludować, że akcje na Wall Street stały się o wiele droższe niż przed krachem.