Spoglądając na CRB, czyli indeks surowców publikowany przez Thomson Reuters, możemy zauważyć, że spadł on w I półroczu do najniższych poziomów od początków jego publikacji, czyli połowy lat 90. ubiegłego wieku. W pewnym momencie, podczas krachu na rynku ropy, jego wartość otarła się o 100 pkt. Warto dodać, że w 2008 r. wartość wskaźnika CRB sięgała prawie 500 pkt.
Powyższe oznacza, że sam indeks spadł do nominalnie bardzo niskich poziomów. Co więcej, relatywnie również, ponieważ zestawiając surowce z indeksem S&P 500, zobaczymy, że ich ceny w relacji do cen akcji są najniższe od lat 70. To może być kolejny argument za napływem kapitału do szeroko rozumianych surowców w ramach cyklu koniunkturalnego.
Ultraniskie stopy procentowe wraz ze wsparciem rządów powodują, że powstaje wiele inwestycji infrastrukturalnych na całym świecie, których zadaniem jest rozpędzenie gospodarki po kryzysie wywołanym epidemią, co może sprzyjać popytowi na surowce i podnosić ich ceny. To w konsekwencji może również w długim czasie podnieść inflację, a przed nią znowu chronić mogą surowce itd.
Wszystko do momentu, gdy koszt pieniądza znowu wzrośnie, ale to zdaje się wydarzyć nieprędko.