Meksyk przyciąga w ostatnich miesiącach uwagę reszty świata. Głównie z powodu kampanii wyborczej w USA. Jest prawdopodobnie najczęściej wymienianym obcym państwem w przemówieniach kandydatów w amerykańskich wyborach prezydenckich. Zwłaszcza jednego kandydata. – Zbudujemy wielki mur na granicy, za który zapłaci Meksyk – wielokrotnie deklarował Donald Trump. To wraz z zapowiedziami renegocjacji układu NAFTA (tworzącego strefę wolnego handlu między USA, Kanadą a Meksykiem) sprawiło, że południowy sąsiad Stanów Zjednoczonych został uznany za kraj, który może ponieść największe straty, jeśli prezydentem USA zostanie ekscentryczny republikański miliarder. Nic dziwnego więc, że meksykańskie peso zaczęło zyskiwać wobec dolara, gdy sondaże zaczęły dawać Hillary Clinton wyraźną przewagę nad Trumpem. W tym tygodniu za 1 dolara płacono już nawet mniej niż 18 peso, najmniej od maja (ale 10 proc. więcej niż rok wcześniej). IPC, główny indeks meksykańskiej giełdy, wzrósł od dołka ze stycznia o ponad 20 proc., co oznacza, że wszedł w fazę hossy. W tym tygodniu osiągnął historyczny rekord.
Chwila oddechu dla waluty
Analitycy wskazują, że dynamika kampanii prezydenckiej w USA będzie miała w nadchodzących miesiącach znaczący wpływ na meksykańskie aktywa. – W najbliższych miesiącach notowania peso pozostaną zapewne silnie uzależnione od kolejnych sondaży publikowanych w USA. Poparcie dla Trumpa nadal wynosi ok. 40 proc., co powinno ograniczać potencjał spadkowy USD/MXN. Nie sądzę, aby do końca roku kurs spadł istotnie poniżej ostatniego dołka na wspomnianych ok. 18,0. Z drugiej strony, meksykański bank centralny prowadzi bardzo restrykcyjną politykę pieniężną i dalsze podwyżki stóp w tym roku powinny ograniczać potencjał deprecjacyjny peso i nie spodziewam się powrotu kursu w pobliże 19,0. Jednocześnie, zmienność z tytułu kolejnych badań poparcia dla kandydatów na prezydenta USA może pozostać podwyższona – mówi „Parkietowi" Marcin Sulewski, analityk Banku Zachodniego WBK.
– Peso zyskuje i, co więcej, ma szanse na większe umocnienie, wraz ze wzrostem przewagi w sondażach Hillary Clinton nad Donaldem Trumpem, który zaproponował rozwiązania, które uderzyłyby w meksykańską gospodarkę – wskazuje Benito Barbero, analityk Nomury.
Część ekspertów wskazuje jednak, że wzrost popytu na meksykańskie aktywa wiąże się nie tyle z amerykańskimi sondażami przedwyborczymi, ile z czynnikami makroekonomicznymi. – Żaden z klientów nie mówi: „Trzymam się z dala od Meksyku, bo może wygrać Trump – przekonuje Win Thin, strateg ds. rynków wschodzących w Brown Borthers Harriman. Jego zdaniem aprecjacja peso związana jest w dużej mierze ze wzrostem cen ropy naftowej (jednego z głównych meksykańskich dóbr eksportowych), mniejszymi oczekiwaniami co do podwyżek stóp procentowych w USA oraz luźną polityką banków centralnych ogólnie zwiększającą apetyt inwestorów na aktywa z rynków wschodzących.
– Ostatni wzrost peso jest związany przede wszystkim z optymistycznym nastawieniem inwestorów do walut rynków wschodzących. Większość z nich radziła sobie bardzo dobrze w ciągu ostatnich kilku tygodni, odrabiając straty po tymczasowej czkawce związanej z Brexitem. Sprawia to dodatkowo, że wierzymy, iż rynki finansowe nigdy nie dawały wiary temu, że Donald Trump może wygrać wybory prezydenckie. Jesteśmy zdania, że zachowanie kursów walut wschodzących w tym roku będzie zależało w największym stopniu od reakcji światowych banków centralnych, które będą chciały przywrócić ład i porządek na światowych rynkach finansowych – wskazuje w rozmowie z „Parkietem" Matthew Ryan, analityk firmy Ebury.