„Nie sądzę, by było to możliwe, ale ponieważ to wy stoicie przed tym zadaniem, uważam, że mamy szansę". Ten fragment przemowy trenera Juergena Kloppa przed rewanżowym meczem z Barceloną brzmi jak cytat z dobrego hollywoodzkiego filmu. Przejdzie do legendy, jeśli po 14 latach drużyna z Anfield znów sięgnie po najcenniejsze trofeum.
Rok temu na przeszkodzie stanął Real i kontuzja Mohameda Salaha. Klopp wyciągnął wnioski i Liverpool od swoich gwiazd nie jest już tak bardzo zależny. Wspomniane spotkanie z Barcą Salah oglądał z trybun w koszulce z napisem „Never give up" („Nigdy się nie poddawaj"), wyjść na boisko nie mógł też drugi z napastników Roberto Firmino, a mimo to jedenastka z Anfield odrobiła trzy bramki straty i pewnych siebie Katalończyków wyrzuciła za burtę. Dwa gole strzelił niechciany do niedawna w klubie Divock Origi, dwa – Georginio Wijnaldum, który mecz zaczął na ławce. – Wierzyłem w nich, bo są mentalnymi gigantami – przekonywał trener.
Liverpool, czyli serce, dusza i Juergen Klopp
Rafa Benitez, który z Liverpoolem wygrał Ligę Mistrzów w 2005 roku po pamiętnym finale w Stambule, już przed rokiem powiedział, że Klopp ma lepszy zespół od niego. Porażka z Realem uświadomiła jednak działaczom, że bez wzmocnień się nie obejdzie. Zwłaszcza na pozycji bramkarza. Antybohatera finału z Kijowa Lorisa Kariusa zastąpił Alisson. Na Brazylijczyka oraz jego rodaka Fabinho, Gwinejczyka Naby'ego Keitę i reprezentanta Szwajcarii Xherdana Shaqiriego wydano 160 mln funtów. Nie dopuszczono do rozpadu ofensywnego tercetu: Salah – Firmino – Sadio Mane. Ale ojcem sukcesu był kto inny: trener Klopp.
– Ta drużyna to on, to odbicie jego osobowości – mówił po zwycięstwie nad Barceloną Jose Mourinho, słusznie zwracając uwagę, że wejść do finału pomogły nie taktyka czy filozofia gry, a serce, dusza i emocjonalne więzi, jakie ze swoimi zawodnikami tworzy Klopp. Choć Niemiec wprowadził Liverpool już do trzech finałów, trofeum jeszcze nie zdobył. Będzie okazja to nadrobić.
Tottenham, czyli drużyna bohaterów
Żadnego pucharu w trenerskiej karierze nie wywalczył jeszcze Mauricio Pochettino. – Nasz awans do finału Ligi Mistrzów był niemal cudem – nie krył trener Tottenhamu. 35 minut przed końcem meczu w Amsterdamie jego piłkarze przegrywali z Ajaxem 0:2 i musieli strzelić trzy gole. Strzelili – ostatniego w szóstej minucie doliczonego czasu. – W tym sezonie powtarzałem, że prowadzę zespół bohaterów. W ten wieczór potwierdzili moje słowa – opowiadał dumny Argentyńczyk.