Olimpijski debiut koszykówki miał miejsce jeszcze przed drugą wojną światową – w Berlinie (1936). Od tego czasu Amerykanie wygrali 15 z 18 turniejów, w których wzięli udział (do Moskwy w 1980 r. nie pojechali ze względu na bojkot igrzysk). Zawsze stawali na podium.
Dość powiedzieć, że do 1968 roku nie przegrali nawet meczu. Pierwszą olimpijską porażkę ponieśli dopiero cztery lata później w finale w Monachium, gdy w kontrowersyjnych okolicznościach pokonali ich zawodowcy z ZSRR. USA długo reprezentować mogli tylko koszykarze z drużyn uniwersyteckich. Przełomem były igrzyska w Seulu (1988), na których Amerykanie ulegli w półfinale ZSRR i zdobyli tylko brąz. Pragnęli rewanżu.
Trasa z gwiazdami rocka
Mimo protestów z radzieckiego obozu FIBA zgodziła się otworzyć olimpijskie bramy dla gwiazd NBA i do Barcelony (1992) Amerykanie zabrali największe gwiazdy ligi: Michaela Jordana, Scottie Pippena, Magica Johnsona, Larry'ego Birda, Charlesa Barkleya, Karla Malone'a i Patricka Ewinga. Każdy z nich zarabiał już dobrze, ale epoka milionerów miała dopiero nadejść.
– Byli jak Elvis i The Beatles w jednym zespole. Podróżowanie z nimi przypominało trasę z 12 gwiazdami rocka – opowiadał trener Chuck Daly.
Drużyna okrzyknięta przez media Dream Teamem (pierwszy nazwy tej użył magazyn „Sports Illustrated") wygrała wszystkie mecze miażdżącą, średnio 40-punktową przewagą i stała się fenomenem kulturowym. Gazety pisały, że Amerykanom udało się zbudować najsilniejszy zespół w historii sportu. Zawodnicy opowiadali w wywiadach, że ceremonia medalowa i odegranie hymnu były największym doświadczeniem w ich życiu, a ówczesny szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) Juan Antonio Samaranch stwierdził, że spektakularny sukces turnieju koszykówki był najważniejszym wydarzeniem igrzysk.