Nic tak nie mobilizuje elektoratu jak strach przed czymś nieokreślonym i nieznanym. Politycy wolą straszyć wyborców skutkami realizacji pomysłów swoich politycznych przeciwników. Wyborcze zobowiązania są przyjmowane przez elektorat z coraz większą dozą nieufności. Przyzwyczaili nas to tego sami politycy niedotrzymujący obietnic.
Przyjęta przez rząd i skierowana do parlamentu Ustawa budżetowa na rok 2007 nie zrealizuje ani jednej obietnicy składanej przez partie koalicji rządowej w kampanii wyborczej. Budżet na 2007 r. kontynuuje tradycję rozdawnictwa środków publicznych, ale bez jakiegokolwiek celu - najsilniejsze grupy nacisku, w tym zwłaszcza rolnicy, dostaną po prostu więcej pieniędzy. Utrzymanie na niezmienionym poziomie potrzeb pożyczkowych państwa w 2007 roku w porównaniu z 2006 r. sprawia, że większe wydatki muszą znaleźć pokrycie w wyższych podatkach.
Skrzętnie skrywanym przez każdego ministra finansów faktem jest zmiana struktury koszyka konsumpcyjnego przeciętnego Polaka i konsumowanie coraz większej ilości towarów i usług opodatkowanych bazową stawką VAT, czyli 22 proc. Zatem dochody budżetowe z tytułu podatku VAT będą rokrocznie coraz wyższe, gdyż efektywna stawka podatku VAT jest dużo poniżej 22 proc.
W trakcie ostatnich wyborów parlamentarno-prezydenckich było kilku polityków nieustannie straszących wyborców wizją podatku liniowego i państwa liberalnego. Strachy te okazały się równie skuteczne jak przypomnienia Katona Starszego, że Kartagina musi być zburzona (Delenda est Carthago), bo zagraża Rzymowi. Katon Starszy przekonał w końcu Rzymian do III wojny punickiej, podobnie jak niektórzy politycy przekonali Polaków do wizji pustej lodówki. Upłynęło jednak trochę czasu i okazuje się, że, wobec braku realizacji obietnic, trwają poszukiwania nowych haseł wywołujących w elektoracie pierwotne instynkty. Na razie miałem na myśli Katona Młodszego, który raczej nieudolnie pozował na swojego pradziadka i przy braku drugiej Kartaginy doszukiwał się wszelkiego zła w Cezarze.
Na naszym krajowym gruncie usłyszeliśmy ostatnio zdumiewające słowa prezydenta o możliwości referendum nt. wprowadzenia euro. W przeciwieństwie do prezydenta nie jestem prawnikiem. Jednak wydawało mi się, że wchodząc do UE podpisaliśmy zobowiązanie, a może nawet i weksel, że będziemy się starać wprowadzić kiedyś do Polski euro. Za te starania mamy w zamian otrzymać marne kilkadziesiąt miliardów euro i szansę na skok cywilizacyjny o dwa pokolenia. Wygląda jednak na to, że po podatkach i lodówkach, szlagierem następnej kampanii wyborczej będzie swojski bochen chleba na sklepowych półkach już nie po 2 zł, ale po 2 euro. Strach i rozpacz w oczach starszego elektoratu murowane.