Wyobraźcie sobie Państwo reklamę auta, w której - po 5 sekundach prezentacji 350-konnego silnika - pojawia się czarna plansza, a na niej napis: "Urząd X przypomina, że w Polsce na większości dróg panuje ograniczenie prędkości do 90 km/h, a na terenie zabudowanym - do 50 km/h. A poza tym - nadmierna prędkość bywa częstą przyczyną wypadków, co grozi kalectwem czy nawet śmiercią... itd., itp.". I tak przez 20 sekund, żeby całą tę epistołę można było przeczytać.
Tak wyglądałyby reklamy aut, gdyby wziął się do ich kontroli np. resort transportu. I tak mają mniej więcej wyglądać anonse funduszy inwestycyjnych, bo zajęła się nimi Komisja Nadzoru Finansowego. Wynika to z przeświadczenia urzędników, że każdy, kto zobaczy reklamę TFI, od razu poleci kupować jednostki funduszy. Tymczasem, podobnie jak w przypadku samochodów, nad zakupem trzeba się najpierw zastanowić. Poszukać informacji, zobaczyć, jakie auto ma wyposażenie, skonfrontować to z naszymi potrzebami.
Poza tym - nim się kupi, zarówno jednostki, jak i auto - trzeba spotkać się ze sprzedawcą. I tutaj KNF ma jak najwięcej do zrobienia. Sprzedający musi wyjaśnić nabywcy jednostek w funduszu, jakie jest ryzyko, od czego zależą zyski i wskazać, jak mogą zachować się oszczędności, używając przykładów z polskiego czy zachodniego rynku. Kupujący powinien mieć pełną informację o tym, co go może spotkać. I nad tym urzędnicy z KNF powinni czuwać.
Ale reklama to reklama - tu ma się 20 czy 30 sekund na zainteresowanie potencjalnego klienta. I tylko na tym - na zwróceniu uwagi na produkt - polega jej rola. Tego urzędnicy KNF nie zmienią.