Gdyby ktoś za wszelką cenę szukał odpowiedzi na tytułowe pytanie i uzależniał od niej swoje decyzje inwestycyjne, w tym tekście jej nie znajdzie. Nie bez powodu już dawno na określenie silnego trendu spadkowego ukuto obrazowe pojęcie "łapania spadającego noża". Próbując kupować mocno taniejące akcje, inwestorzy narażają się na to, że zanim dojdzie do trwałego odbicia kursów, po drodze ów spadający nóż obetnie im niemały kawałek portfela. Skoro w pierwszych miesiącach roku nie sposób było przewidzieć, kiedy skończy się silny trend wzrostowy, a o nieuchronnej korekcie mówiło się przez całe pierwsze półrocze, to kto teraz zagwarantuje, że spadki nie przerosną najbardziej pesymistycznych prognoz?
Chwile takie jak obecnie pokazują, jak niewiele racjonalne inwestowanie ma wspólnego z próbami łapania dołków i szczytów. Satysfakcję mogą mieć ci inwestorzy, którzy od dawna konsekwentnie trzymają się swoich strategii - bez względu na to, czy oparte są one na analizie technicznej czy fundamentalnej. Ci, którzy śledzą sygnały płynące z notowań, już dawno zapewne pozbyli się akcji, których kursy przebiły wsparcia i znalazły się w trendach spadkowych. Ci, którzy z kolei kierują się poziomem wycen, swoje zaangażowanie w przewartościowane akcje redukowali już od paru miesięcy.
Można się więc zastanawiać, kto właściwie sprzedaje teraz walory? Zapewne podaż akcji pochodzi przede wszystkim od pechowców, którzy kupili papiery blisko rynkowego szczytu, a nie zdecydowali się w porę wycofać z nietrafionej inwestycji. Każdego kolejnego dnia spadków przybywa inwestorów, którzy widząc kurczący się stan rachunku maklerskiego, zwątpili w sens odpowiadania na pytanie: "ile jeszcze spadnie?".