Wysłuchanie publiczne w sprawie ustawy o akcjach pracowniczych w energetyce spotkało się z ogromnym zainteresowaniem przedstawicieli branży i osób posiadających akcje spółek z sektora - pisaliśmy o tym we wtorek. Jednak reakcja okazała się silniejsza niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Liczba zgłoszeń do udziału w zapowiadanej na przyszły czwartek debacie przekroczyła 1200. Można przypuszczać, że większość osób faktycznie nie myśli o tym, aby przyjechać do Sejmu. Cała akcja została raczej zorganizowana, aby zasygnalizować skalę zainteresowania projektem ustawy.

Dokument ten został opracowany po to, aby dać zatrudnionym w energetyce prawo do konwersji akcji. Chodzi o to, że państwowe spółki z branży połączyły się w cztery grupy. Uprawnionym pracownikom ustawa o komercjalizacji i prywatyzacji daje prawo do 15-proc. pakietów akcji przekształcanych spółek. Rzecz w tym, że załogi chcą dostać walory skonsolidowanych holdingów, mających wchodzić na GPW. Zamianę jednych papierów na drugie ma umożliwić właśnie kontrowersyjna ustawa.

W specyficznej sytuacji jej przepisy stawiają podmioty, które odkupiły akcje pracownicze od załóg Południowego Koncernu Energetycznego (wszedł do Energetyki Południe) oraz BOT Górnictwo i Energetyka (jest w Polskiej Grupie Energetycznej). Załogi BOT i PKE otrzymały akcje pracownicze w efekcie przekształceń, którym wcześniej ulegały ich spółki. I w dużej części się tych akcji pozbyły, czasem jeszcze przed dopuszczeniem do obrotu. Mówi się, że inwestorzy indywidualni i instytucjonalni kupili akcje BOT i PKE za ponad 200 mln zł. Jeśli walory te nie będą konwertowane, staną się niewiele warte.

Stąd całe zamieszanie wokół projektu przepisów. Wysłuchanie publiczne zaplanowano na 23 sierpnia, ale nie jest pewne, czy przy obecnej sytuacji w koalicji do niego dojdzie. A jeśli nastąpią wcześniejsze wybory parlamentarne, to może stać się tak, że prawa do konwersji nie otrzyma nikt.