W związku ze zbliżającymi się wyborami media prezentują rankingi polityków układane m.in. według kryterium zaufania. Pytają swoich czytelników, któremu z polityków pożyczyliby pieniądze, od którego odkupiliby samochód, to znów z którym chcieliby sąsiadować przez płot.
Zabawa dość perwersyjna, ale być może naprawdę są ludzie, którzy każdego ranka chcieliby słyszeć "dzień dobry sąsiedzie" akurat od Romana Giertycha, od Andrzeja Leppera prośbę o pożyczenie nożyc do żywopłotu, a od Aleksandra Kwaśniewskiego zaproszenie na kieliszek samogonu, po którym żadne azjatyckie świństwo człowieka już nigdy, ale to nigdy, nie dopadnie.
Ponieważ jednak pieniądze, zwłaszcza własne, to sprawa znacznie poważniejsza niż polityka, proponuję zastanowić się nad czymś innym. Czy powierzylibyście państwo swoje pieniądze ludziom, którzy reklamują usługi polskich banków i funduszy inwestycyjnych? Wygląda na to, że bankowcy, którzy dobierają aktorów do reklam, oględnie mówiąc nie są kinomanami czy telemaniakami. Wystarczy przyjrzeć się, kto namawia nas do ulokowania pieniędzy w banku czy funduszu.
ING Bank Śląski. Neurotyczny i rozhisteryzowany nieudacznik Adaś Miauczyński z "Dnia Świra" albo dotknięty alkoholizmem komisarz Halski z "Ekstradycji", nie potrafiący utrzymać przy sobie żadnej kobiety.
Tenże ING. Kaowiec z "Rejsu", o którym w nawet damskiej toalecie napisano - "głupi".