Dziś skończył się w Polsce komunizm - oznajmiła kiedyś w telewizji piękna i mądra aktorka. Miała rację i jednocześnie jej nie miała. Właściwie zwróciła uwagę na przełomowy moment, na symboliczne wydarzenia, na wyjątkowe okoliczności. Wzbudziła podziw i śmiech.
Można by powiedzieć tak - toutes proportions gardees - skończyła się hossa. Albo bardziej dramatycznie: zaczęła się bessa.
Proszę to potraktować z przymrużeniem oka, ale i bardzo poważnie. Z przymrużeniem oka, bo ja, oczywiście, nie wiem, czy skończyła się hossa, czy zaczęła bessa (ktoś wie?), ani kiedy to nastąpi/ło (może jednak ktoś wie?). Wiem tylko, że dzieją się ciekawe rzeczy, że pora radosnych, nawet "ślepych" i bezmyślnych, ale mimo to niezwykle zyskownych, inwestycji już się skończyła, a okoliczności rynkowe i gospodarcze są pod wieloma względami niecodzienne. Ponieważ chodzi o pieniądze, sprawa jest w gruncie rzeczy śmiertelnie poważna.
Rynek to już nie jest maszynka do zarabiania pieniędzy. To raczej bankomat, który może jeszcze wypluć trochę banknotów, ale też może wessać na dobre kartę kredytową.
Jest jedna rzecz, która w rynku podoba mi się najbardziej. Na inwestycyjnych ścieżkach cenne, często prawdziwe, okazują się różne drogowskazy - sygnały techniczne, wskaźniki nastrojów, analizy, przesądy, a nawet i kalendarze (teraz chyba powinniśmy przerzucać kartki z napisem "rajd św. Mikołaja", a za chwilę "efekt stycznia"). Ale często to wszystko jest diabła warte. To dlatego mówienie o końcu hossy czy początku bessy przypomina "uśmiercanie" komunizmu. Tytuł tekstu na kolumnie obok jest poniekąd prowokacją. Powiedzmy, że ma dawać do myślenia. Bo chyba jest o czym myśleć.