Co pomoże derywatom na GPW

Z Jackiem Rachelem, prezesem Beskidzkiego Domu Maklerskiego, rozmawia Adrian Boczkowski

Publikacja: 18.12.2007 08:49

Co należy wziąć pod uwagę, rozważając możliwości zwiększenia płynności na tych rynkach, gdzie jej brakuje?

Po pierwsze, że inwestor musi mieć realną szansę zarobienia na inwestycji. Po drugie, że inwestor musi wiedzieć, jak dany instrument działa. A po trzecie także to, że inwestor jest leniwy - im bardziej zautomatyzowane będą działania inwestycyjne, tym lepiej.

Ale co z płynnością?

Płynność w fazie rozwoju poszczególnych rynków musi być stymulowana. Inwestorzy nie są zainteresowani takimi rynkami, na których inwestowanie jest obarczone dużym ryzykiem, a wypracowanie zysku jest mało realne. Z tego typu problemami borykają się również inne giełdy - na giełdzie praskiej obrót kontraktami jest tysiąc razy niższy niż akcjami, gdyż na kontraktach jest bardzo mała płynność, a wysoki spread praktycznie uniemożliwia inwestowanie.

Podobnie jest z mało płynnymi rynkami w Polsce - NewConnect, rynek opcji, kontraktów na waluty itd. Mała płynność to zwykle duże spready, a to z kolei zniechęca klientów do inwestowania. Konieczne jest zatem porozumienie między brokerami, którzy solidarnie podjęliby się ról animatorów rynków i podtrzymywali płynność na poszczególnych instrumentach.

Czy przy bardziej skomplikowanych instrumentach, jak kontrakty terminowe i opcje, najważniejszą rzeczą nie jest edukacja?

Inwestorzy, którzy chcą zacząć inwestować na nowym rynku, w kwestii edukacji mają w tej chwili do wyboru suchą teorię i naukę na własnych błędach.

W sytuacji, w której klient może wypracować zysk na instrumencie, który zna, raczej nie przerzuci się na inny instrument, który jest dla niego nowy - oczywiście, przy założeniu, że potencjalny zysk możliwy do wypracowania na obu instrumentach jest zbliżony. Należy stworzyć "trzecią drogę": konieczne jest stworzenie symulatorów inwestowania w nowe produkty, swego rodzaju wersje demonstracyjne. Można to zrobić dwojako.

Po pierwsze, w porozumieniu między domami maklerskimi, zlecić napisanie gry inwestycyjnej. Można pomyśleć o dofinansowaniu z UE (edukacja ludzi pod kątem inwestycji), można uzyskać patronat GPW. Gra byłaby dystrybuowana za darmo przez domy maklerskie. Idea gry byłaby prosta - zarobić jak najwięcej, inwestując w różne, nowe instrumenty rynku. Gra miałaby być interesująca sama w sobie. Przykładowo, gra "Parkietu" nie tyle daje rozrywkę i uczy, ile testuje umiejętności inwestora. Gra, którą można stworzyć, ma mieć znamiona produktu komercyjnego, ma być atrakcyjna i pełnić właśnie rolę edukacyjną. Może również łączyć się z jakimś serwerem zewnętrznym, który publikowałby w internecie wyniki graczy. W ten sposób inwestorzy nauczyliby się korzystania z nowych instrumentów inwestycyjnych. Można byłoby dotrzeć do młodszego pokolenia i w rezultacie - doprowadzić do ożywienia nowych rynków.

Drugą drogą są działania indywidualne. Większość brokerów ma swoje platformy internetowe, które można by zmodyfikować tak, aby stworzyć ich wersje demonstracyjne. Należałoby początkującemu inwestorowi "dać" wirtualne pieniądze, które mógłby pomnażać, zaznajamiając się jednocześnie z konstrukcją i działaniem konkretnych instrumentów inwestycyjnych.

Szkolenia organizowane przez GPW czy "Parkiet" nie wystarczą?

Giełda faktycznie organizuje szkolenia z zakresu inwestowania w mało popularne instrumenty pochodne. Brokerzy mogą jednak wziąć ciężar tych szkoleń na siebie, gdyż z całą pewnością będzie im łatwiej dotrzeć do klienta - przy czym te szkolenia powinny charakteryzować się ograniczaniem teorii i naciskiem na praktykę, w myśl zasady: nie mówimy o inwestowaniu, ale w czasie rzeczywistym prezentujemy inwestorom prawdziwe inwestycje, poparte strategią inwestycyjną stworzoną na potrzeby prezentacji.

Byłoby to swoiste przekazywanie wiedzy: giełda może szkolić pracowników domów maklerskich, a ci - uczyć klientów.Co jeszcze mogą zrobić brokerzy?

Istnieje niewątpliwie szeroka grupa ludzi, którzy inwestowaliby, gdyby mieli na to czas. Takim inwestorom należy zaproponować zlecenia inteligentne, które z sukcesem zostały już wdrożone w Czechach.

Popatrzmy na zlecenie z ruchomym limitem sprzedaży. Oto przykład. Inwestor kupił 1 akcję za 10 zł. Kurs aktualny - 12,00 zł. Inwestor wystawia zlecenie sprzedaży z ruchomym limitem, definiując spread, który ma być utrzymywany między kursem rynkowym a limitem. Załóżmy, że spread wynosi 1 zł. Zlecenie oczekuje w systemie brokera z limitem (12-1)=11 zł, przy osiągnięciu którego zostanie wysłane na rynek. Jeśli kurs akcji rośnie do 13 zł - zlecenie oczekuje w systemie brokera z limitem 12 zł. Jeśli kurs rośnie do 14 zł - zlecenie oczekuje w systemie brokera z limitem 13 zł. Kiedy kurs spada do 13,5 zł - zlecenie oczekuje w systemie brokera z limitem wciąż 13 zł. Wreszcie jeśli kurs spada do 13 zł - zlecenie zostaje wysłane na rynek - bądź to z limitem 13 zł, bądź PKC.

Druga możliwość to zlecenie z podwójnym limitem aktywacji. W zleceniu tym definiuje się jednocześnie dwa limity aktywacji, które odpowiadają odpowiednio założonym przez inwestora poziomom stop loss i limit. Przykład? Klient kupił akcję za 10 zł. Definiuje, że nie chce na niej stracić więcej niż 5 proc., a zadowalający go zysk to 20 proc. Zlecenie czeka w systemie brokera na spełnienie jednego z warunków: przebicie poziomu 9,50 lub 12 zł. W takim przypadku jest wysyłane na rynek jako zlecenie typu limit lub PKC (zależnie od woli inwestora).

Możliwa jest jeszcze kombinacja tych zleceń - zlecenie, które ma sztywny limit stop loss, ale ruchomy limit sprzedaży (przy realizacji zysku).

Czy na rynku mogą siź przyjąć jeszcze inne rodzaje zleceń?

Nie ma powodu, dla którego brokerzy nie mieliby opracowywać własnych typów zleceń, które byłyby obsługiwane przez ich systemy, a na rynek wysyłane w zdefiniowanych przez klienta okolicznościach, już jako standardowe zlecenia GPW. Takie dyspozycje charakterystyczne dla danego brokera występują m.in. w USA, Niemczech i Czechach. Doskonale zdają tam egzamin.

Oczywiście, w wypadku zleceń automatycznych inwestor powinien mieć do dyspozycji informację o odchyleniu standardowym kursu danego instrumentu, tak aby poziom akceptowalnej straty mógł ustalić na poziomie wyższym od odchylenia standardowego, co w normalnych warunkach pozwala uniknąć przypadkowego zamknięcia pozycji ze stratą.

Sądzź, że brokerzy mogliby zachźcić do inwestowania na przykład w kontrakty osoby czy firmy, które do tej pory o tym nie myślały jako o zabezpieczeniu swoich interesów. Co Pan o tym myśli?

Oczywiście, że należy podjąć próbę dotarcia do klientów, którzy kontrakty terminowe na waluty wykorzystywaliby stricte do celów zabezpieczania transakcji handlowych. Brokerzy kierują swoje działania marketingowe przede wszystkim do osób, które chcą inwestować, a nie do tych, którym to narzędzie może być przydatne do realnego zabezpieczenia przed wahaniami kursowymi. Należałoby zatem stworzyć produkt oparty na kontraktach na waluty, skierowany do małych i średnich przedsiębiorstw, który służyłby właśnie zabezpieczaniu się przed ryzykiem walutowym. To jednak wymaga tego, aby na rynku tym była płynność - czyli również animatorzy. Obecnie warunek ten już się spełnił.

Dziękuję za rozmowę.

Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski
Gospodarka
Czy i kiedy RPP wróci do obniżek stóp?
Gospodarka
Złe i dobre wieści przed COP 28