Praktyczne spojrzenie

Zaledwie przed tygodniem pisałem o pozytywnej roli, jaką mogłyby odegrać w Polsce kluby inwestorów, a już życie przyniosło praktyczne tego potwierdzenie. Mam tu na myśli rozpaczliwy list inwestora, jaki ukazał się w piątkowym dodatku "Rzeczpospolitej" "Moje Pieniądze". Chciał on szybko zarobić na giełdzie, a stracił wszystko - pożyczone pieniądze, mieszkanie, pracę, żonę...Popełnił chyba wszystkie błędy, jakie można popełnić. Ale niby skąd miał wiedzieć, że to, co robił, było błędem? Przez długi czas panowało przecież przeświadczenie, że dzięki giełdzie można szybko stać się bogatym, a mało kto brał pod uwagę, że można też na niej stracić. A gdzie taki inwestor mógł się nauczyć, jak należy inwestować? Nie mieliśmy przecież żadnej tradycji - to znaczy tradycja kiedyś była, Giełda obchodziła niedawno 180-lecie istnienia, ale kilkudziesięcioletnia przerwa w jej działaniu spowodowała, że teraz wszystko tworzymy praktycznie od nowa. I właśnie tę lukę mogłyby wspaniale wypełnić kluby inwestorów, wspierane przez państwo, giełdę i inne instytucje rynku kapitałowego.Spójrzmy najpierw, jakież to błędy popełnił wspomniany inwestor? Ośmielę się stwierdzić, że podstawowy błąd leży w jakże powszechnym podejściu do giełdy, świetnie oddanym w zadanym przez niego pytaniu: "kto sprzedał mi te akcje po 3,6 zł i kupił ode mnie po 2,8 zł?" Czyli formułując to inaczej: "kto mnie naciął na 80 groszy od akcji?" A gdyby mu się powiodło, to czy spytałby się, kogóż to on "naciął"? Taki sposób myślenia jest zabójczy dla giełdy i dla całego rynku kapitałowego. Owszem, na każdej giełdzie funkcjonuje grupa graczy krótkoterminowych (i oni też odgrywają pozytywną rolę, bo zwiększają płynność), ale ani giełdy nie można sprowadzać do "gry", ani tych graczy nie można nazywać "inwestorami".Często się mówi, że giełda jest obrazem całej gospodarki. A jeżeli tak, to trzeba pamiętać, że gospodarka się rozwija - rośnie produkt krajowy brutto, firmy poprawiają wyniki finansowe, my sami zapewniamy byt sobie i naszym dzieciom. W długim okresie giełda pozwala więc zarobić - i nie dlatego, że kogoś "natniemy", ale dlatego, że po prostu wszystko się rozwija. I właśnie kluby inwestorów uczą długoterminowego, inwestycyjnego podejścia do giełdy. Członkowie klubów co miesiąc inwestują pewną stałą kwotę - nie po to, by zaraz ją wycofać, ale po to, by odłożyć pieniądze na później i jeszcze na tym zyskać. Z samej więc natury nie mogą to być pieniądze pożyczone, które trzeba będzie zaraz oddać.A cóż zrobił ów inwestor? Wydał wszystkie oszczędności, a gdy te się skończyły, wziął kredyt. Gdy nie udawało się szybko zarobić, stawał się coraz bardziej nerwowy, bo przecież musiał spłacić kredyt. Dlatego też sprzedał akcje w dołku, by potem z goryczą patrzeć, jak ich kurs zaczął wreszcie rosnąć. A gdyby poczekał, to ileż by zarobił? Ale nie mógł czekać, bo musiał spłacić kredyt...Narażę się pewnie wielu bankom i domom maklerskim, ale muszę powiedzieć, że tak bardzo reklamując kredyty na zakup akcji podcinają gałąź, na której siedzą. W ten sposób propagują grę na giełdzie, stwarzając fałszywe wrażenie, że giełda to jest magiczna skrzynka, do której się wkłada pieniądze, a potem pstryk! i jesteśmy bogaci. Tyle że w ten sposób giełda przestaje być obrazem gospodarki, a staje się polem walki "kto kogo przechytrzy". Jeśli chcemy zapewnić trwałe istnienie domów maklerskich, których klientami będą zadowoleni inwestorzy, propagujmy długoterminowe inwestowanie.

KRZYSZTOF GRABOWSKI

prezes Związku Maklerów i Doradców