Rok polskiego handlu zagranicznego

W 1998 r. Niemcy umocniły się na pozycji pierwszego partnera handlowego Polski. Do końca listopada zachodnim sąsiadom sprzedaliśmy towary i usługi za 8,9 mld USD, podczas gdy w całym 1997 r. za 8,5 mld. Wyraźnie większy był w tym samym czasie nasz import z Niemiec (11 mld USD wobec 10,2 mld w 1997 r.).Oczywistym następstwem kryzysu w Rosji był natomiast spadek obrotów w handlu z tym krajem. Jedenastomiesięczny eksport to równowartość 1,4 mld USD (w 1997 r. - 2,2 mld), import zaś z Rosji został obliczony na 2,3 mld USD (w 1997 r. - 2,7 mld). Wyraźnie gorsze rezultaty eksporterów niż importerów są tu zrozumiałe - potrzebujący pieniędzy Rosjanie sprzedawali wszystko, co mogli (głównie surowce), nie byli natomiast w stanie płacić za towary zagraniczne.Zjazd po równiZ raportów SAD wynika, że przez jedenaście miesięcy 1998 r. oficjalny polski deficyt handlowy wyniósł 19,4 mld USD, podczas gdy w tym samym okresie przed rokiem - 14,8 mld. Według jeszcze nie potwierdzonych danych, cały ubiegłoroczny handel skończył się niedoborem rzędu 20,5 mld USD. Instytut Koniunktur i Cen przewiduje, że w 1999 r. może to być nawet 26 mld USD.Począwszy od 1990 roku wartość naszego importu zwiększyła się pięciokrotnie, a wartość eksportu zaledwie podwoiła. Od ponad 6 lat jedynym obszarem geograficznym, z którym mamy dodatnie saldo handlowe (zazwyczaj kilkaset milionów USD), są republiki byłego ZSRR. Jednak wymiana z tymi krajami staje się coraz bardziej wątła. W 1998 r. na Ukrainę i Białoruś wyeksportowaliśmy 80-90% tego, co rok wcześniej. Systematycznie pogarszają się nasze wyniki w handlu z państwami rozwijającymi się. Po listopadzie 1998 r. deficyt z tymi krajami wyniósł 3,8 mld USD (dla porównania z Unią Europejską - 12,4 mld USD).Słaba strukturaLiczni eksperci przypominają, że wysoki deficyt handlowy jest cechą każdej gospodarki, która przebudowuje się i unowocześnia. Modernizacja struktur ekonomicznych nie jest bowiem możliwa bez korzystania z zagranicznych technologii najnowszej generacji. Problem w tym, że udział importu inwestycyjnego w jego całości nie jest w Polsce zbyt duży (szacowany jest na około 15%). Natomiast 65% importu przypada na towary zaopatrzeniowe. Oznacza to, że nasza gospodarka jest ciągle bardzo importochłonna. Tak jak w epoce PRL-u, zbyt wiele produkujemy takich dóbr, które można z powodzeniem sprzedać za granicą, pod warunkiem że wcześniej zostaną uszlachetnione przez "wkład importowy".Z szacunków przeprowadzonych przez Ministerstwo Gospodarki wynika, że w 1998 r. eksport przewyższał import tylko w dwóch dziedzinach przemysłu: drzewnym i meblarskim oraz artykułów oświetleniowych. W tym drugim przypadku o tak dobrym wyniku zadecydował spory udział kapitałów zagranicznych w branży i ich "przetarte ścieżki" na rynkach światowych.Połowa polskiego eksportu to towary o niskim stopniu przetworzenia - pracochłonne i surowcochłonne. W strukturze sprzedaży zagranicznej przeciętnego kraju Unii Europejskiej takie dobra stanowią tylko 25%. Groźne dla naszych eksporterów jest to, że tego typu towary są szczególnie podatne na wahania koniunktury, a ta w 1999 r. nie będzie najlepsza.Niepokojące jest także to - że jak wynika z raportu Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej - maleje eksportowa ekspansja polskich przedsiębiorstw. W latach 1992-95 liczba firm eksportujących zwiększyła się z 30 tys. do 45 tys., natomiast w latach 1997-98 takich przedsiębiorstw przybyło tylko 2 tysiące.

JACEK BRZESKI