TKM

Dobiegają zewsząd jęki, że brakuje pieniędzy. Nie mają ich obywatele, brakuje gminom, powiatom i samemu budżetowi. Wszystkie kołderki w kraju są za krótkie. Wszędzie wystają spod nich wyziębione stopy radnych, ministrów i nas, zwykłych podatników, którzy utrzymujemy wszystkich dostojników.Niektórych jednak musimy żywić jakby podwójnie. Na przykład prezydenta stolicy. Właśnie wybrano na tę funkcję bardzo przyjemnego małolata, który od razu skarżyć się zaczął, że ma kłopoty z burmistrzem Gminy Centrum. To znaczy sam ze sobą, bowiem układ w mieście stołecznym jest taki, że burmistrz i prezydent to ta sama osoba, ale funkcje oddzielne. I gdybyż to tylko jeden do drugiego pisać musiał, a nawet - odpisywać na listy, wnioski i polecenia. Ale są i procesy, w których staje on jako powód i pozwany zarazem.Łaska boska, że nie musi być nasz młodziutki pierwszy warszawiak zarazem starostą powiatu ziemskiego warszawskiego, mielibyśmy wtedy ekscytujący trójkąt. Choć może też byłoby łatwiej niektóre sprawy załatwić - dziś, gdy zechcesz, Czytelniku, zorganizować manifestację, pokojową, rzecz jasna, to starosta udzieli ci zgody na poruszanie się jezdnią. Ale żeby manifestanci weszli na chodnik Nowego Światu - pozwolenie dać musi prezydent.Daję słowo, w Warszawie nie można się nudzić.Zwłaszcza nie nudzą się pracujący tu politycy, którzy ostatnio dowiedzieli się, jak słabo ufa im społeczeństwo. Największe zaufanie ma ono dla radia - i to tylko publicznego. Wojsko, choć nieprzyjemnie pachnie, też budzi ufność. Ale co do rządu - brrr, lepiej zapomnieć. Nie dziwota, rząd obiecał się zrekonstruować, ale stać go było na niedrogi lifting, i to nie u chirurga a u taniej kosmetyczki. Trudno więc się dziwić, że wszyscy protagoniści są niezadowoleni. Jedni, bo liczyli na więcej, i drudzy, bo liczyli na więcej. A zwłaszcza na posadę ministra kultury dla swojej partii.Właściwie ta posada ma wielkie znaczenie nie tylko dla tego, kto ją bierze, ale i dla całej, ubożejącej w oczach dziedziny życia. Reformy, które przeorały kraj, ominęły kulturę. Nie dostarczyły jej mianowicie sposobów na zastąpienie mecenatu państwa przez mecenat prywatny. Dziś nazywa się go sponsoringiem. Zaledwie 3% środków wydawanych przez przedsiębiorstwa na promocję trafia do kultury. Nie zachęcają do tego przepisy podatkowe, a - co gorsze - zniechęca polityka mediów publicznych. W obrzydzaniu wstrętnych mecenasów alias sponsorów celuje zwłaszcza telewizja. Skrzętnie ukrywa nazwy firm, sponsorujących wydarzenia kulturalne. Paradoksalnie, nie poinformowała, na przykład, jakie firmy dostały ostatnio nagrody za wysiłek sponsorski. Komunikat w telewizyjnych Wiadomościach powinien chyba brzmieć tak: pewna instytucja finansowa z jednego z południowych miast naszego kraju otrzymała nagrodę za sponsorowanie Starego Teatru w Krakowie. Chodzi o kogo? O BPH, proszę ja kogo. Z obszernej telewizyjnej relacji z konferencji prasowej biskupa Pieronka, który informował o tym, kto sponsoruje wizytę Jana Pawła II w Polsce - a chodzi tu o osiem firm - skutecznie wyskrobano wszelkie ślady informacji o nazwach tych firm. Gdyby tak zastosować tę metodę do informacji o partiach, sojuszach i koalicjach... Może by do nich wtedy zaufanie wróciło?

Piotr Rachtan