Co mnie zastanawia
Nasz rynek kapitałowy od kilkunastu już miesięcy jest areną walk o przejęcie przez inwestorów strategicznych kontroli nad wybranymi spółkami. Trudno o jednoznaczną ocenę tego zjawiska. Z jednej strony proces ten stanowi źródło zysków dla trafnie typujących, która firma stanie się celem. Jednak z drugiej, nie sposób nie dostrzec istotnych zagrożeń z tym związanych.Do niedawna spora część uczestników i obserwatorów rynku była wręcz zachwycona rosnącą liczbą wezwań do sprzedaży akcji spółek inwestorom, pragnącym zdobyć kontrolę nad wybranymi firmami. Wszak przejęcia i fuzje napędzają każdy dojrzały rynek kapitałowy i stanowią jego istotny segment. Zaczęło dziać się tak i u nas, co traktowano jako kolejny etap rozwoju. Śledzono pilnie wszelkie zmiany akcjonariatu i większe transakcje pakietowe, typując kolejne obiekty. Trafne obstawienie gwarantowało sowity zysk. Coraz częściej w tej maszynce zaczynało jednak zgrzytać.Zaczęło się od przecieków i wzrostu obrotów tuż przed ujawnieniem informacji o ogłoszeniu wezwania. Dziwnych przypadków wciąż przybywało, trudno więc było mówić o zbiegu okoliczności. Podejrzenia o insiding dla większości inwestorów były sprawą oczywistą. Organa kontroli i nadzoru nad rynkiem były bezsilne, harcownicy zaś czuli się bezkarni.Potem przyszła kolej na inne gorzkie doświadczenia, polegające głównie na nierównym traktowaniu różnych grup inwestorów oraz wyznaczaniu przez wzywającego cen znacznie niższych od kursu giełdowego. Mit zaczął pryskać.Wreszcie ujawniła się druga strona medalu - nowi inwestorzy strategiczni zaczęli deklarować zamiar wycofania przejmowanych spółek z giełdy i publicznego obrotu, co ułatwiało wymuszenie na innych akcjonariuszach akceptowania mało atrakcyjnych cen oferowanych w wezwaniach. Problem stał się nieco poważniejszy. Fakt, że z giełdy londyńskiej czy nowojorskiej ubędzie kilka spółek, nie zawsze nawet zostaje zauważony. Dla naszej giełdy strata tej miary byłaby już znacząca. Nie tylko dla kilkuset czy kilku tysięcy akcjonariuszy, lecz dla całego rynku. Rynku, który staje wobec poważnych wyzwań związanych z globalizacją, wręcz przed groźbą marginalizacji.Jakże naiwnie brzmią argumenty inwestorów, którzy zamierzają wycofać spółki z obrotu, tym bardziej że są to w większości poważne zagraniczne firmy, doskonale poruszające się po rynkach kapitałowych całego świata. I nagle stwierdzają, że przeszkadza im nadmierne odkrywanie się przed konkurencją na skutek licznych obowiązków informacyjnych.Można by pomyśleć, że stanowi to wręcz zagrożenie dla ich rozwoju. Prawdą jest, że obecność na giełdzie ich spółek zależnych nie jest im specjalnie potrzebna. Wszak dostęp do kapitału mają nieograniczony i nie muszą go zdobywać na naszym rynku. Można podejrzewać, że chodzi im o wyeliminowanie "świadków" w tym sensie, że po wycofaniu z obrotu publicznego znacznie łatwiej mogą zrobić z firmą, co tylko zechcą. Przykład Wedla i Pepsico jest tu znamienny.Gdy wydawało się, że sytuacja staje się beznadziejna, do akcji wreszcie wkroczyła Komisja Papierów Wartościowych i Giełd, zapowiadając pilne przesłanie do uzgodnień międzyresortowych projektu zmian w ustawie o publicznym obrocie papierami wartościowymi. Mają one na celu zaostrzenie wymogów w zakresie ogłaszania publicznego wezwania do sprzedaży akcji oraz - oczywiście - utrudnienie procesu wycofywania spółek z obrotu.Wypadałoby chyba przyklasnąć tej inicjatywie, jednak nie sposób powstrzymać się przed sformułowaniem kilku uwag krytycznych. Do tej pory wszelkie głosy wskazujące na ułomności obowiązujących przepisów urząd kwitował milczeniem lub krótkim stwierdzeniem, że oponent nie ma racji. Teraz okazało się, że jednak regulacje, mimo iż kilkakrotnie już nowelizowane wcale nie są tak doskonałe, jak to wcześniej twierdzono i wymagają pilnych działań dostosowawczych. Poprzednio przepisy dotyczące wezwań i fuzji zmieniono w 1998 r., a zaczęły obowiązywać od początku bieżącego roku.Jak wiadomo, zbyt częste zmiany regulacj prawnych mają fatalny wpływ na wszystkie dziedziny życia gospodarczego, natomiast rynek kapitałowy jest na to szczególnie wyczulony. Jeśli kapitał stwierdzi, że na danym rynku przepisy zmieniają się zbyt często i to w celach doraźnego likwidowania zagrożeń, należy się spodziewać, że będzie taki rynek omijał z daleka przez dłuższy czas.Tak więc może się okazać, że pośpiesznie naprawiając jedną szkodę, nie jesteśmy w stanie uniknąć innej.
ROMAN PRZASNYSKI