Sytuację, z którą mamy do czynienia od tygodnia, bez wątpienia możemy nazwać małą hossą. Wszystko jest jednak w porządku, kiedy rynek rośnie, natomiast kwestią najważniejszą jest znać fundamenty tychże wzrostów i starać się oszacować siłę rynku do kontynuacji trendów. Warto także spojrzeć, jakie branże rosną i jaki poziom ich przeszacowania jest akceptowalny przez rynek. Z fundamentów rynkowych zacznijmy od nieszczęsnej makroekonomii, z którą wszyscy ekonomiści (no oprócz RCSS) wiążą nadzieje poprawy sytuacji gospodarczej kraju w drugiej połowie roku. Na razie mamy do czynienia z katastrofalnym deficytem budżetowym, dla którego ratunkiem może być przyśpieszenie procesów prywatyzacyjnych, i ze słabnącą dynamiką wzrostu gospodarczego. Pobudzania popytu obniżką stóp ze strony Rady Polityki Pieniężnej, ze względu na zwiększającą się podaż pieniądza, w najbliższym czasie nie ma co oczekiwać. Miejmy tylko nadzieję, że oficjalne dane dotyczące bilansu płatniczego za marzec okażą się pozytywne. Jedynym czynnikiem pozytywnym jest dynamika produkcji przemysłowej za marzec, która z miesiąca na miesiąc i z roku na rok wykazała wzrost. Budujące, aczkolwiek po dwóch kryzysach stan taki wydaje się być rzeczą naturalną. Kolejnym fundamentem jest przeszacowanie indeksów światowych, a szczególnie rynku amerykańskiego, który konsekwentnie ustanawia kolejne maksima. Musimy pamiętać, iż przeszacowanie na poziomie wskaźników rynkowych dla większości spółek nie znajduje uzasadnienia w ich wynikach finansowych. Na naszym rodzimym rynku rosną spółki typu "cyclical". Sprawdźmy jednak, jaki jest to procent indeksu, a jaki procent stanowi tam sektor banków, który po ostatnim przeszacowaniu nie wykazuje chęci do dalszych wzrostów. Nie wpadajmy także w euforię po ogłoszeniu marcowych wyników, które tylko dla wybrańców okazały się lepsze niż w zeszłym roku. Bądźmy po prostu czujni i nie dajmy się zwieść pozornemu optymizmowi.
.