Chłodnym okiem
Jak podaje tygodnik "Business Week", w roku 1998 Michael Eisner, szef Walta Disneya, najlepiej opłacany menedżer w USA, przyniósł do domu wynagrodzenie o łącznej wartości ponad 575 milionów dolarów. Ósmy na liście najlepiej opłacanych menedżerów amerykańskich, L. Dennis Kozlowski, szef Tyco International, otrzymał honorarium prawie 10 razy mniejsze, bo tylko nieco ponad 65 milionów dolarów.Liczby te zrobiły wrażenie nawet na Amerykanach i sprowokowały debatę, czy aby nie przesadzono z tymi wypłatami. Argumenty zwolenników wysokich gaży są proste: czy ktoś, kto w ciągu roku dzięki trafnym decyzjom przyczynia się do wzrostu rynkowej wartości firmy o 56 procent, nie zasługuje na godziwe wynagrodzenie? Płaca "zasadnicza" Eisnera to tylko 5,7 mln dolarów, reszta to wartość opcji na akcje.Szaleństwo płacowe odnosi się tylko do spółek notowanych na giełdach. Okazuje się, że w Stanach Zjednoczonych istnieje zależność między dochodami szefów spółek a wzrostem ich wartości. W przypadku zmniejszenia wartości spółki wynagrodzenie szefa topnieje, jednak utrzymuje się w przedziale kilkuset tysięcy dolarów rocznie.Mimo podnoszenia różnych zastrzeżeń, górą zdają się być poglądy, że tak wysokie wynagrodzenia poprzez efekt demonstracji, wymuszają efektywne zarządzanie spółkami giełdowymi w Ameryce.Wynagrodzenia menedżerów największych polskich przedsiębiorstw przedstawiają się blado w porównaniu z ich amerykańskimi kolegami. Najlepiej opłacani otrzymują gaże rzędu 1 mln złotych, czyli około 250 tys. dolarów rocznie. Jak na warunki amerykańskie, jest to niewiele, jak na warunki polskie, jest to bardzo dużo. Już widzę zastępy osób reagujących jak pies ogrodnika. Ludzie ci gotowi są wszcząć hałaśliwe kampanie, gdyby dochody prezesów spółek Skarbu Państwa, a nie daj Bóg przedsiębiorstw państwowych, zbliżyły się choć trochę do siedmiocyfrowego poziomu.Niedawno samorządowcy zostali pozbawieni swoich wysokich wynagrodzeń, teraz szuka się kolejnych ofiar tendencji egalitarnych rodem z realnego socjalizmu. W prosty sposób będzie to prowadziło nie tylko do negatywnej selekcji kadr, ale również do ucieczki za granicę najlepszych menedżerów. Zapomina się, że prawo do zróżnicowanych dochodów, efekty bogactwa i dawanie każdemu szansy w rywalizacji to podstawowe mechanizmy rozwoju gospodarczego w kapitalizmie.Prowadzone przeze mnie od kilku lat analizy tendencji rozwoju wynagrodzeń menedżerów największych polskich przedsiębiorstw na łamach "Gazety Bankowej" pokazują jednoznacznie, że poziom wynagrodzeń szefów firm wzrasta znacznie szybciej niż jakiekolwiek inne wskaźniki gospodarcze na szczeblu mikroekonomicznym. Rysuje się też zależność między wysokością wynagrodzeń i wielkością zysku netto.W mojej ocenie są to zdrowe tendencje. Stanowią one warunek wstępny do skutecznego konkurowania na rynku europejskim i światowym. Siermiężne wynagrodzenia menedżerów przyniosą takie same skutki ekonomiczne. Czas heroicznych postaw, a zwłaszcza pracy za psi pieniądz już się nie powtórzy. Trzeba jasno powiedzieć, że wysoki i bardzo wysoki dochód szefa firmy oznacza mniejsze bezrobocie, większe dochody w innych działalnościach dzięki efektowi ciągnionych powiązań, wyższe przychody dla budżetu i w efekcie ułamkowy wkład do wzrostu PKB. Ograniczanie wynagrodzeń będzie prowadziło do skutków całkowicie odwrotnych: większe bezrobocie, mniejsze wpływy do budżetu i brak ciągnionych efektów wzrostowych. Wystarczy pomnożyć efekty przez liczbę firm państwowych i spółek Skarbu Państwa, by mieć pojęcie o skali problemu.
BOHDAN WYŻNIKIEWICZ