Podatki
Wielu z nas, płacząc i zgrzytając zębami odniosło w tym tygodniu na pocztę mokre od łez PIT-y. Niejeden przy tym pewnie myślał sobie: no, nie ma, kurczę, sprawiedliwości na tym świecie. I faktycznie - przynajmniej jeśli chodzi o podatki, to z pewnością jej nie ma. Nie ma też żadnych uniwersalnych podatkowych reguł rządzących światem. Może poza jedną: we wszystkich krajach OECD górą jest progresywny podatek od dochodów osobistych.
Zdaniem miłośników "liniowca", już ta jedna tylko uniwersalna i powszechna reguła jest wystarczającym dowodem na niesprawiedliwość świata. A co dopiero powiedzieć o tej głębokiej niesprawiedliwości, jaką produkuje zróżnicowanie systemów opodatkowania indywidualnych dochodów. To przez podatki lepiej być Amerykaninem niż Duńczykiem albo lepiej urodzić się Szwajcarem niż - powiedzmy - Holendrem.Przegląd systemów opodatkowania dochodów, rzut oka na wielkości marginalnych stawek, a szczególnie - zapoznanie się z danymi na temat tzw. punktu przełomu (czyli wielkości dochodu wobec przeciętnego poziomu płacy robotnika, od której zaczyna się płacić najwyższą stawkę podatkową) sprawia, że człowiek może zacząć myśleć o miejscu swego urodzenia w kategoriach jakiegoś fatum.Dość łatwo też spostrzec, że jeśli spotykają się dwaj znajomi, np. Hiszpan z Irlandczykiem, którzy zgodnie utyskują na horrendalnie wysoką, w obu krajach prawie identyczną, bo blisko 50-procentową maksymalną stopę opodatkowania, to niekoniecznie panowie żyją w tak samo opresyjnych reżimach fiskalnych. Wystarczy powiedzieć, że Hiszpan zaczyna płacić maksymalną stawkę po przekroczeniu 4,6 średnich płac robotniczych, a Irlandczyk - już od 0,7. A precyzyjniej trzeba by powiedzieć, że zaczynaliby tak płacić, gdyby nie systemy ulg i odliczeń robiących sito z wielu zwartych zdawałoby się - na pierwszy rzut oka - systemów podatkowych.Te systemy w krajach demokratycznych rozlazły się bez większego ładu i składu, każdy w swoją stronę. Trwało to zresztą ładnych kilkadziesiąt lat. I dzisiaj, żeby rozeznać się w ekonomicznej efektywności systemu podatkowego jakiegoś kraju OECD, nie wystarczy rzucić okiem na skalę podatkową i rozkład dochodów. Zróżnicowanie i zagmatwanie systemów podatkowych stało się zresztą przyczyną, dla której dyskusja o zmianach podatkowych jest jedną z najtrudniejszych w demokracji debat publicznych.Wszystkiego, co najgorsze, a co związane z podatkami, doświadczamy w Polsce boleśnie na własnej skórze. Płacimy podatki wysokie, system jest skomplikowany, a debata o drogach naprawy tej sytuacji wydaje się nie mieć początku, środka ani końca. Gdyby mierzyć rzecz standardami OECD, polski system podatków od dochodów osobistych jest umiarkowanie restrykcyjny, ale za to mocno niesprawiedliwy.Ze swoją 40-procentową najwyższą stopą opodatkowania mieścimy się w środku stawki; są od nas lepsi, są i gorsi. Mamy bardzo niski w skali OECD "punkt przełomu", czyli teoretycznie powinniśmy szybko płacić podatki według najwyższej stawki. Jak wiadomo, ponad 90 proc. podatników jednak tego nie robi, z powodu ulg i odliczeń. Można więc powiedzieć, że mamy system nominalnie restrykcyjny, ale realnie - pięknie perforowany.A co ze sprawiedliwością? Przy podatkach osobistych bezpieczniej jest mówić o powszechności systemu. Nasz powszechny z pewnością nie jest. Co najmniej 1/6 podatników nie płaci podatków od dochodów osobistych według zasad ogólnych.Dlaczego ten nieefektywny i niesprawiedliwy system tak trudno zmienić? To proste: jest tysiąc i jeden przeszkód. Budżet nie wytrzyma, czas niedobry, wybory za pasem, skorzystają najbogatsi, stracą najbogatsi, stracą najubożsi, wszyscy w ogóle stracą, a w szczególe - rodziny wielodzietne i rolnicy, i dziennikarze, poza tym - propozycje trzeba uzgadniać wewnątrzpartyjnie i wewnątrzkoalicyjnie. Załamać się można.Czy teraz z tego coś będzie? A jakże: jeszcze jeden groch z kapustą. I przemówienie posła Kalinowskiego Jarosława.
JANUSZ JANKOWIAK