Długo oczekiwana korekta na giełdzie amerykańskiej w końcu nastąpiła, zaskakując, jak to zwykle bywa, większość uczestników rynku. Podążające za "liderem" pozostałe giełdy solidarnie notują spadki, udowadniając tezę o globalizacji gospodarek. Ostatnia niepewność, z jaką mieliśmy do czynienia na warszawskiej giełdzie, wiązała się właśnie z rosnącym prawdopodobieństwem spadku na Wall Street. Jak wiadomo, inwestorzy najbardziej nie lubią niepewności, dlatego uważam, że obecna korekta powinna wpłynąć "orzeźwiająco" na rynek. Próbując prognozować zakres i głębokość spadków nie sposób nie spojrzeć na dane historyczne. Zaskakująca wydaje się regularność, z jaką WIG zachowywał się w maju od 1995 roku. Czterokrotnie indeks notował swój lokalny szczyt w dniach 5-12 maja, by następnie spadać, aż do 23 maja-2 czerwca. Zakres tych spadków wynosił w odpowiednich latach: 1995-21%, 1996-11,5%, 1997-7%, 1998-19,3%. Trudno jednoznacznie wytłumaczyć to "zagadkowe" zachowanie rynku. Nasuwają się hipotezy o zarządzających, którzy starają się wykazać dobrymi wynikami na koniecI półrocza lub "realizują" straty, aby nie tworzyć rezerw.Pierwsza część prognozy do tej pory się sprawdza (WIG odnotował szczyt 4 maja), pozostaje zastanowić się nad głębokością spadku. Przeprowadzenie prostej analizy wykresu indeksu daje znów zaskakująco jednoznaczną odpowiedź. Rysując linię trendu wzrostowego od dołka w październiku 1998 roku oraz zniesienia Fibonnaciego, punkt przecięcia można odnaleźć w okolicach 14 500 punktów. W tych rejonach WIG zanotował również swój lokalny dołek 15 kwietnia. Bardziej pesymistyczną wizję przedstawiają zwolennicy teorii fal Elliotta. Hossa zapoczątkowana 8 października 1998 roku daje się dość wyraźnie podzielić na 5 fal, z których ostatnia miała się zakończyć 4 maja. Zgodnie z teorią, teraz nastąpi trójfalowa bessa, która nie powinna jednak znieść całego wzrostu (13 200 pkt.)

.