Okiem sceptyka
Ostatnio dużo pisze się o marnych wynikach domów maklerskich, a pan prezes Grabowski obawia się wejścia na rynek domów maklerskich z krajów Unii Europejskiej i przejęcia ostatnich klientów, którzy jeszcze zostali na rynku.Bardzo się cieszę z takiej możliwości. Jestem wystarczająco długo na rynku, aby pamiętać, jak na przełomie lat 1993/94 trzeba było stać w kolejkach społecznych, aby otworzyć rachunek w biurze maklerskim. Trwało to nie krócej niż dwa tygodnie, złożenie zlecenia po odstaniu w kolejce krótszej niż na całe popołudnie było sukcesem. Potem balon pękł i biura maklerskie zaczęły się zastanawiać, jak zatrzymać klientów. Pojawiła się odroczona płatność, możliwość składania zleceń przez telefon, biura obniżały prowizje. Po poprawie koniunktury biura zaprzestały walki o klienta. Zmieniły się przepisy, zwiększając wymagania co do kapitału własnego biura maklerskiego; biura maklerskie musiały przekształcić się w spółki akcyjne. Regulacje prawne miały w założeniu ochronę klienta przed bankructwem domu maklerskiego, ale efekt był całkiem inny. Z rynku zaczęły znikać małe domy maklerskie, zajmujące dotychczas wysokie pozycje w rankingach i oferujące swoim klientom atrakcyjny pakiet usług. Konsolidacji uległy również całkiem niemałe bankowe domy maklerskie. Duże domy zaczęły w zamian przebierać w klientach. Wystarczy spojrzeć w tabelę ofert poszczególnych biur maklerskich, by zobaczyć, jaki trzeba mieć portfel i jaki wykazać obrót, by otworzyć kontrakt futures, uzyskać prawo do liniowej prowizji czy dysponować linią kredytową.Doświadczyłem tego na własnej skórze, gdy nad moim biurem maklerskim zmienił się szyld. Przestała mi przysługiwać liniowa prowizja, więc zmniejszyłem liczbę przeprowadzanych transakcji. Zamiast kilkunastu lub więcej zawieram miesięcznie jedną, może dwie.Teoretycznie mógłbym zmienić biuro maklerskie, ale w moim mieście, 400-tysięcznej stolicy województwa, na pięć czy sześć domów maklerskich tylko dwa oferują prawie pełen pakiet usług takim klientom, jak ja.Marny standard domu maklerskiego starają się nadrobić pracownicy mojego POK-u. Nie mogę na nich narzekać, zresztą jako stary klient wiem, kto może mi coś załatwić, a do kogo po prostu nie ma sensu podchodzić. Ich dobre chęci często grzęzną w bizantyjskiej strukturze domu maklerskiego. Jest prawidłowością, że zawsze łatwiej o jeszcze jednego prezesa niż o nowy serwer (chociaż serwer jest tańszy i bardziej potrzebny).Czy warto płakać, że nasze domy maklerskie zostaną wyparte z rynku? Może zamiast narzekać, dostosować ofertę do potrzeb klientów, zainwestować w lepsze wyposażenie informatyczne, poprawić oprogramowanie, obniżyć koszty zarządu? Wypadałoby też przycisnąć GPW, a zwłaszcza KDPW, aby również obniżyły koszty i w efekcie opłaty.Inaczej rzeczywiście wejdą do nas zachodnie domy maklerskie, zaoferują lepszy i szerszy pakiet usług, zatrudnią najlepszych maklerów. I o to właśnie chodzi.
Aleksander Weksler