W pobliżu gospodarki
Nigdy nie należeliśmy do narodów oszczędnych. W polskiej tradycji mieściły się raczej hasła "zastaw się, a postaw się" oraz "dzisiajżyjem, jutrognijem, to nasze, co zjem i wypijem" niż odkładanie, ciułanie, gromadzenie. Ciułacz jest zresztą określeniem zdecydowanie pejoratywnym, nazwanie kogoś oszczędnym też raczej nie zalicza się do komplementów. Natomiast jeśli ktoś "ma gest", wiadomo - swój chłop. W tym określeniu nie ma nic negatywnego.
Można uczenie wywodzić, skąd się bierze taka narodowa niechęć do oszczędzania. Nie jest jednak najważniejsze, czy zadecydowało doświadczenie historyczne, gdy pokolenia oszczędnych traciły w kolejnych wojnach i zawieruchach dziejowych to, co poprzednio uzbierały, czy (jak chcą niektórzy) dominująca religia w przeciwieństwie do wyznań protestanckich nie czyniąca z oszczędzania cnoty. Pewnie była to suma wielu czynników. Efekt jest, jaki jest - oszczędzamy mało. Jest nawet gorzej - oszczędzamy coraz mniej.W drugim kwartale 1999 roku, jak ocenia Mirosław Gronicki z CASE, drastycznie spadła skłonność do oszczędzania. Stało się tak pierwszy raz od początku transformacji gospodarczej. Spadek oszczędności należy wiązać ze styczniową sporą obniżką stóp procentowych. Dla gospodarki jest to zjawisko niebezpieczne. Wzrost oszczędności jest jednym z filarów długookresowej strategii rozwoju, którą forsuje Leszek Balcerowicz.Uważa się, że sprzyjający rozwojowi poziom oszczędności to ponad 25 proc. PKB. Po pierwszym kwartale br. wskaźnik ten wynosił 17 proc. Zasada jest prosta, potwierdzona badaniami w 14 krajach (Europa plus USA, Kanada i Japonia) - gdy w ciągu ostatnich pięciu lat o jeden punkt procentowy rosła tam stopa oszczędności, wzrastał także o 0,13 punktu PKB liczony per capita. Jak to się ma do naszych realiów?Nieco ponad połowa rodaków ma jakieś odłożone pieniądze - w banku, w domu w gotówce, w postaci obligacji itp. W krajach Europy Zachodniej regułą jest, że coś odłożyło mniej więcej trzy czwarte obywateli.Jedynie co czwarty Polak ankietowany w lipcu przez IQS and Quant Group oceniał, że w najbliższym roku będzie odkładał jakąś część swych zarobków. Wynika z tego, że będzie jeszcze gorzej, że na razie nic nie wskazuje, aby ten niepokojący trend uległ odwróceniu.Tak więc może się okazać w końcu roku, że nasze oszczędności stanowią nawet mniej niż 17 proc. PKB.Skłonność do oszczędzania rośnie, gdy wzrost gospodarczy jest wysoki, deficyt budżetowy niski, rosną dochody rodzin, a podatki maleją. Czy podatki zmaleją tak, jak chce resort finansów, to się dopiero okaże. Wzrost gospodarczy imponująco szybki w tym roku nie będzie - 3,6, może 3,7 proc. to wszystko, na co możemy liczyć. Utrzymanie deficytu budżetowego w ryzach nie jest pewne. W tej sytuacji warunki do odwrócenia niekorzystnego trendu są problematyczne.Obniżenie poziomu rezerw obowiązkowych przez banki jest na pewno sygnałem pozytywnym. Pytanie tylko, czy efektem będzie podwyższenie oprocentowania depozytów czy wprost przeciwnie, większa dostępność kredytów. A jeśli banki zdecydują się na oba ruchy, to który będzie mocniejszy?Ekonomiści mówią - nie należało tak drastycznie obniżać stóp procentowych w styczniu. Ale skoro rzecz się już stała, to co dalej?Co, poza obniżeniem podatków, można zrobić, byśmy zaczęli więcej odkładać? I czy można mieć pewność, że niższe podatki zaowocują istotnym wzrostem skłonności do oszczędzania, a nie jedynie zwiększoną konsumpcją?Pewności nie ma, ale obniżenie podatków to jeden z niewielu ruchów, jakie można wykonać. A skoro tak - należy to zrobić. I potraktować spadek skłonności do oszczędzania jako bardzo poważny sygnał. Gdybyśmy bowiem w drugim półroczu 1999 roku nadal mieli z tym zjawiskiem do czynienia, może ono być poważnym zagrożeniem dla realizacji długookresowej strategii gospodarczej. A to, zgodzicie się Państwo, brzmi już bardzo niebezpiecznie.
Jan Bazyl Lipszyc