Ceną za szybsze obniżenie inflacji w 2000 r. może być wolniejsze tempo wzrostu PKB

Żaden z ośrodków analitycznych nie ogłosił oficjalnie, że zakładany przez polski rząd tegoroczny wzrost PKB o 5,2% jest mało realny.Zapewne wkrótce pojawią się takie prognozy. Najważniejsze przesłanki tezy o wyhamowaniu tempa wzrostu gospodarczego to:brak spodziewanego wzrostu eksportu, mimo ożywienia produkcji przemysłowej, oraz umacnianie się złotego, które sprzyja staraniomrządu i NBP o ograniczenie inflacji, ale zarazem źle wpływa na bilans płatniczy.

Ekonomiści z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych na początku roku ostrzegali, że zawodne mogą być rachuby, iż uda się poprawić wyniki polskiego eksportu (a tym samym ustabilizować deficyt handlowy) dzięki dobrej koniunkturze w Europie Zachodniej. Kluczowa jest tu bowiem kwestia siły euro, a że waluta europejska ostatnio słabła, to i wartość naszego eksportu nie może być duża. Co gorsza, Komisja Europejska prognozuje, że w najbliższych trzech latach złoty przez długie okresy może być przewartościowany w relacji do euro, co utrudni naszym przedsiębiorstwom konkurowanie na rynkach zagranicznych. Dla Polski niewiele więc może wynikać z faktu, że w strefie euro PKB w tym roku ma wzrosnąć o 2,9%, a w samych Niemczech o 2,7% (byłby to wynik dwa razy lepszy niż w 1999 r.). Tym bardziej to niepokoi, że zmiana salda naszych obrotów bieżących w ciągu zaledwie 4 ostatnich lat jest bezprecedensowa - od nadwyżki w wysokości 5,3 mld USD w 1995 r. przeszliśmy do deficytu sięgającego na koniec 1999 r. 11,7 mld USD.Po pierwsze,deficyt obrotów bieżącychDeficyt obrotów bieżących bilansu płatniczego osiągając rekordowy poziom 7,7% PKB stał się najbardziej obserwowanym elementem polskiej sytuacji makroekonomicznej. Aby ratować sytuację, rząd będzie zapewne gotów poświęcić niektóre inne cele gospodarcze, z planowanym tempem wzrostu PKB włącznie. O tym, jak bardzo dramatyczne było pogorszenie się salda obrotów, świadczą nietrafione prognozy formułowane przez liczne renomowane ośrodki. Jeszcze w połowie zeszłego roku analitycy z banku Salomon Smith Barney przewidywali, że na koniec 1999 r. polski deficyt na rachunku bieżącym wyniesie 5,5% PKB (8,5 mld USD). Twierdzili też, że w 2000 r. nie powinien być większy, gdyż poprawią się wyniki naszego handlu zagranicznego (zmaleją skutki kryzysu rosyjskiego). Notabene, ci sami analitycy przepowiadali wówczas, że inflacja w 1999 r. nie będzie większa niż 7,2% (w rzeczywistości wyniosła 9,8%).Jedyna pociecha dla zaniepokojonych tak dużym jak teraz deficytem na rachunku bieżącym jest taka, że oficjalne rezerwy walutowe kraju (ok. 26 mld USD) są odpowiednikiem wartości mniej więcej półrocznego polskiego importu. Poza tym stanowią ok. 450% krótkoterminowego długu zagranicznego (prywatnego i publicznego), a to oznacza, że mogłyby być skutecznie użyte do odparcia spekulacyjnego ataku na złotego.Kontrargumenty też jednak można mnożyć. Słynne kryzysy: azjatycki i brazylijski w 1997 r. miały kilka cech wspólnych, których nie możemy ignorować. Przypomnijmy, w pewnym momencie świadomość, że rosnący deficyt obrotów bieżących jest asekurowany przez napływ kapitału zagranicznego przestała wystarczać. Inwestorzy tracili zaufanie do miejscowych walut, wpadali w panikę i uciekali z kapitałami. W rezultacie dochodziło do dewaluacji, recesji i licznych bankructw. Wszystkie kraje wtedy dotknięte kryzysem mają teraz albo nadwyżkę na rachunku bieżącym, albo niewielki deficyt.W ostatnich tygodniach coraz częstsze są apele analityków, by polski rząd hamował dynamikę popytu krajowego z myślą o ograniczaniu importu konsumpcyjnego. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że trzymanie w ryzach popytu było sztandarowym działaniem rządu i banku centralnego, kiedy pod koniec 1997 r. prowadzono politykę studzenia koniunktury. Mówiono wówczas o konieczności zatrzymania "zbyt rozpędzonej lokomotywy polskiej gospodarki". Czy dziś lokomotywa znów jedzie za szybko?Niebezpieczny popytWiele wskazuje,tak. Dobra koniunktura w 1999 r. (PKB wzrósł o 4,1%) była podtrzymywana przez popyt krajowy. Spożycie indywidualne zwiększyło się o 5%, między innymi dlatego, że kredyty udzielone osobom fizycznym w zeszłym roku były - w ujęciu realnym - aż o 39,5% większe niż w 1998 r. Popyt wewnętrzny był "produkowany" także przez duży deficyt finansów publicznych (3,3% PKB). Dla równowagi gospodarczej byłoby zaś lepiej, gdyby funkcję kół zamachowych spełniały: eksport i inwestycje w najnowocześniejszych gałęziach przemysłu. Niestety, w obu tych dziedzinach zanotowaliśmy w 1999 r. regres. Ze statystyk handlu zagranicznego wynika, że 40% importu polskich przedsiębiorstw przemysłowych przypada na samochody i akcesoria do nich. Z kolei znaczną część importu inwestycyjnego stanowią elementy wyposażenia supermarketów. Perspektywiczny, proeksportowy efekt powyższych zakupów jest wątpliwy. Co gorsza, musimy chyba skonstatować, że zarówno nasza produkcja na eksport, jak i na rynek krajowy jest bardzo importochłonna.Z całą pewnością duży wpływ na ubiegłoroczny boom popytowy miało radykalne obniżenie stóp procentowych w styczniu 1999 r. W rezultacie, w ciągu niecałego roku (między lutym 1998 r. a styczniem ub.r.) średni poziom stóp zmalał z 24% do 13%. Zaostrzenie polityki pieniężnej przez RPP w lutym br. było więc oczywistą i zrozumiałą próbą obniżenia społecznej gorączki zakupów.Problem polega na tym, że w polskich realiach droższy pieniądz nie zawsze odstrasza potencjalnych kredytobiorców. Wiadomo np., że skłonność Polaków do kupowania samochodów osobowych - często ponad stan - jest umiejętnie podsycana przez dealerów oferujących przeróżne ulgi i bonifikaty. W gospodarstwach domowych na porządku dziennym są też kalkulacje w rodzaju: "banki podniosły stopy, ale stać nas na kredyt, bo będziemy w tym roku więcej zarabiali". I rzeczywiście, w 1999 r. płace w sektorze przedsiębiorstw zwiększyły się realnie o 3,0%, podczas gdy w ustawie budżetowej przewidywano ich wzrost tylko o 2,1%.Możliwości dalszego ograniczania popytu poprzez prowadzenie restrykcyjnej polityki pieniężnej są prawdopodobnie już wyczerpane. Oczkiem w głowie analityków staje się w tej chwili polityka fiskalna. Komentatorzy polskiej gospodarki twierdzą, że sytuacja wymaga, by minister finansów bezwzględnie dyscyplinował finanse publiczne. Z tego punktu widzenia, podniesienie wielkości planowanego deficytu budżetowego z 12,8 mld zł w 1999 r. do 15,4 mld zł w 2000 r. nie wydaje się być dobrym posunięciem.Złoty będzie silnyMusimy nauczyć się żyć z mocnym złotym. Ostatnie tygodnie pokazały, że podniesienie stóp procentowych natychmiast przyciągnęło do Polski znaczne kapitały portfelowe. Niezwykle atrakcyjna stała się bowiem rentowność inwestycji w polskie papiery w porównaniu z szansami, jakie szukającym zarobku dają rynki finansowe w wielu innych krajach europejskich. Należy zresztą przypuszczać, że wysokie realne stopy procentowe będą się utrzymywały w Polsce przez kilka najbliższych lat. W tym czasie nie zmaleje zainteresowanie naszym krajem ze strony kapitałów spekulacyjnych, nęconych dodatkowo perspektywą polskiej integracji z Unią Europejską. Wszystko to będzie sprzyjało aprecjacji złotego.Zdaniem Andrzeja Bratkowskiego z Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych, stajemy w 2000 r. przed bardzo wyraźną alternatywą. W pierwszym wariancie - nie zamkniemy granic kraju przed napływem inwestycji zagranicznych (przede wszystkim bezpośrednich), złoty będzie więc silny, inflacja zacznie szybko spadać, ale wzrost gospodarczy w tym roku nie przekroczy 4%, gdyż mocna waluta krajowa pokrzyżuje szyki eksporterom. W drugim wariancie - ograniczamy skalę inwestycji zagranicznych (pytanie tylko, po co?), mamy więc słabszego złotego i 5-procentowy wzrost gospodarczy, lecz za cenę ciągle wysokiej inflacji.Nie ulega wątpliwości, że RPP odpowiedzialna za poziom inflacji w kraju zrobi wszystko, by zrealizowany został pierwszy wariant. Tym bardziej, że - jak twierdzi członek RPP Marek Dąbrowski - tendencja inflacyjna przybrała w ostatnich miesiącach niebezpieczną postać. Rośnie bowiem nie tylko GUS-owska inflacja 12-miesięczna (z 5,6% w lutym 1999 r. do 10,4% w lutym 2000 r.), ale także tzw. inflacja bazowa, czyli oczyszczona z wpływów czynników niezależnych od polityki monetarnej, takich jak: podatki pośrednie, światowe ceny paliw czy dyktowane przez rząd ceny administracyjne.Polak, Węgier i JapończykTwarda polityka pieniężna i nie mniej restrykcyjna - fiskalna jest teraz jedynym lekarstwem na polskie problemy z nierównowagą makroekonomiczną. Ci, którzy mającą kłopoty gospodarkę chcieliby leczyć pobudzaniem popytu, wskazywali w zeszłym roku na Japonię. Za przyczynę ożywienia gospodarczego w tym kraju w 1999 r. uznawane jest bowiem rozluźnienie przez rząd w Tokio polityki fiskalnej. Mówi się nawet o swoistej "kuracji keynesowskiej". Na dokapitalizowanie banków przeznaczono aż 517 mld USD (12% japońskiego PKB). Do gospodarki wprowadzono "pakiet stymulacyjny" o wartości prawie 200 mld USD i dorzucono do niego program robót publicznych za następne 600 mld USD. Jednak każdy kij ma dwa końce - ubocznym skutkiem powyższych działań był wzrost deficytu budżetowego do poziomu ponad 10% PKB i zadłużenia sektora publicznego do 108% PKB. Niektórzy eksperci ostrzegają, że w momencie gdy rząd japoński będzie musiał ograniczyć wydatki z kasy państwa, gospodarka zderzy się z recesją. Podobno już pojawiły się jej symptomy.Za zwolennika korzystania z azjatyckich "pakietów antyrecesyjnych" podawał się - przynajmniej jeszcze kilka miesięcy temu - szef Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, minister Jerzy Kropiwnicki. Ich przeciwnikiem jest wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz, który mówi, że nie możemy wchodzić w ślepą uliczkę beztroskiego powiększania deficytu budżetowego i długu publicznego.Komisja Europejska ocenia, że potencjał rozwojowy polskiej gospodarki należy szacować na 6-6,5% rocznie. Problem w tym - jak podkreślają brukselscy eksperci - że osiąganie takich wyników jest niemożliwe bez równoważenia budżetu, a także bez zwiększenia stopy oszczędności, złagodzenia podatków, unowocześnienia infrastruktury drogowej i telekomunikacyjnej oraz przebudowy rolnictwa, górnictwa, hutnictwa, PKP i przemysłu zbrojeniowego.Powyższa diagnoza nie bardzo pasuje do przygotowanej przez Ministerstwo Gospodarki i zaakceptowanej przez rząd w połowie 1999 r. "Koncepcji średniookresowego rozwoju gospodarczego kraju do roku 2002". Uznano w niej, że PKB będzie powiększał się corocznie o 5-6%, a Polacy w najbliższym 3 latach o ok. 13% zmniejszą dystans dzielący ich od przeciętnego poziomu dobrobytu w krajach Unii Europejskiej (Grecja i Portugalia znajdą się niemal w zasięgu ręki). Tegoroczne hamowanie "rozpędzonej lokomotywy" może jednak pokrzyżować te plany.Wkrótce przyjdzie nam chyba zgodzić się z opinią Komisji Europejskiej, że w najbliższych latach najszybciej spośród krajów Europy Środkowowschodniej będą rozwijać się Węgry. Wygląda na to, że mają one silniejszy od polskiego system bankowy, bardziej zaawansowane reformy: emerytalną i służby zdrowia, zdecydowanie mniej kłopotów z restrukturyzacją przemysłu i rolnictwa. Potwierdziły tę tezę wyniki węgierskiego handlu zagranicznego w 1999 r. Kiedy my zanotowaliśmy spadek eksportu o ok. 12%, Węgrzy zwiększyli sprzedaż na rynkach obcych o ok. 15%.W Brukseli mówi się dziś, że Polska może znaleźć się w drugim szeregu krajów przyjmowanych do Unii Europejskiej. Miejsce Węgier w pierwszym szeregu nie jest kwestionowane. Ten rok pokaże, czy powielana przez wielu rodzimych polityków teza o Polsce jako liderze reform i wzrostu gospodarczego w Europie Środkowowschodniej jest jeszcze potwierdzana przez rzeczywistość.

Należy przypuszczać, że wysokie realne stopy procentowe będą się utrzymywały w Polsce przez kilka najbliższych lat. W tym czasie nie zmaleje zainteresowanie naszym krajem ze strony kapitałów spekulacyjnych, nęconych dodatkowo perspektywą polskiej integracji z Unią Europejską. Wszyo to będzie sprzyjało aprecjacji złotego.

JACEK BRZESKI