Przypomnijmy obrazki sprzed miesiąca. Wtedy tydzień zaczynał się leniwie. Za nami był wielkanocny długi weekend, ale miliony Polaków miały przed sobą kolejne wolne dni świąt majowych. Przemysł pracował na pół gwizdka, a w boksach dealerów walutowych największych polskich banków panowała senna atmosfera.Sygnał przyszedł z Londynu. Tamtejsi gracze walutą nie uznają najdłuższego weekendu w Europie, jaki co roku fundują sobie Polacy. 27 kwietnia zaczęła się wielka wyprzedaż złotego. Według szacunków, w ciągu dwóch ostatnich dni kwietnia sprzedano kilka miliardów złotych, zamieniając je na dolary ? walutę, która w tym sezonie wygrywa wszystkie gonitwy.Wśród inwestorów, w boksach dealerów walutowych, na parkiecie warszawskiej giełdy i w gmachu Narodowego Banku Polskiego zapanowała nerwowa atmosfera. Młodzi mężczyźni, którzy z powodu upałów zdjęli marynarki, ze zdumieniem patrzyli na ekrany komputerów, na których rysował się kurs złotego.28 kwietnia przekroczył psychologiczną barierę 4,50 zł za dolara. Kolejny długi weekend nie przyniósł uspokojenia. 4 maja NBP podał oficjalnie informację, którą wcześniej przewidywali inwestorzy w Londynie. Deficyt obrotów bieżących bilansu płatniczego Polski w marcu wyniósł 1,431 mld USD, czyli ponad 8% w stosunku do PKB. Na wieść o tym dolar na rynku międzybankowym w Warszawie podrożał do 4,70 zł. Gdyby przekroczył kolejną psychologiczną granicę 5 zł, nic nie uchroniłoby złotego przed paniczną ucieczką zagranicznych inwestorów. Polska gospodarka pogrążyłaby się w recesji.A teraz tydzień ostatni. Zaczął się od dymisji kilku ministrów, w tym odpowiedzialnego za gospodarkę wicepremiera Leszka Balcerowicza. Nadchodziły też niepokojące sygnały o klęsce suszy, która spowoduje wzrost inflacji lub konieczność importu produktów rolnych ? a zatem dalsze pogorszenie bilansu wymiany z zagranicą.Tymczasem złoty umacniał się, a giełda cały czas szła w górę. Powodem optymizmu inwestorów były sygnały świadczące o tym, że w kolejnym miesiącu saldo na rachunku bieżącym poprawi się. Rzeczywiście, komunikat NBP z 1 czerwca wskazywał na to, że w kwietniu (informacje o rachunku bieżącym znamy z miesięcznym opóźnieniem) deficyt był o 600 mln USD niższy niż w miesiącu poprzednim. To wystarczyło, by przysłonić ponury obraz sceny politycznej.Dodatkowy powód do radości ? umacnia się euro w stosunku do dolara, a zatem powinna poprawić się opłacalność polskiego eksportu, kierowanego głównie do Europy Zachodniej. Specjaliści od makroekonomii przestali mówić o grożącym kryzysie. Przedstawiają perspektywy dobrej koniunktury, która ma trwać przez najbliższe lata.Rynki finansowe są ? jak wiadomo ? niesłychanie wrażliwe na bodźce psychologiczne. Przed miesiącem wystarczyło spokojne oświadczenie prezes Hanny Gronkiewicz-Waltz, by złoty się wzmocnił. Potem w samym środku huśtawki złotego Rada Polityki Pieniężnej zebrała się na nadzwyczajnym posiedzeniu i... nie podjęła żadnych istotnych decyzji, co także uspokoiło inwestorów. Najwyraźniej sytuacja nie jest zła, skoro RPP zachowuje spokój ? myśleli. Tym razem na psychologię inwestorów silniej oddziałały informacje o stanie rachunku bieżącego niż o groźbie upadku rządu w przededniu prac nad budżetem. Sądzę, że przypadek ten powinien przejść do podręczników psychologii inwestora.Jest oczywiste, że w ciągu miesiąca sytuacja makroekonomiczna zmieniła się nieznacznie. Spadek deficytu w kwietniu mógł być przypadkowy, tak jak jego wzrost w miesiącu poprzednim. Specjaliści przyznają, że nie rozumieją do końca, co dzieje się w handlu zagranicznym, gdzie eksport nie wzrasta, mimo dobrej koniunktury w Europie. GUS twierdzi, że produkcja przemysłowa rośnie wolniej niż zakładano, a tym samym przewidziany na ten rok 5-proc. wzrost PKB może być zagrożony.Wciąż największym problemem pozostaje deficyt na rachunku bieżącym, który może się wahać, lecz wciąż utrzymuje się na wysokim poziomie. Dlatego kolejne komunikaty NBP będą powodować huśtawkę nastrojów inwestorów ? od paniki do euforii. Uspokoić ich może jedynie sygnał świadczący o tym, że sternicy polityki makroekonomicznej panują nad sytuacją i przedstawiają środki zaradcze, choćby takie, jak projekt zrównoważonego budżetu na rok przyszły.Na razie jednak nie wiadomo, kto za makroekonomię będzie odpowiadał. Wcześniej czy później ta niepewność zepsuje humory inwestorów.

Witold Gadomski, publicysta ?Gazety Wyborczej?