Znowu wszyscy jak jeden mąż, zaczęli wzdychać nad kondycją polskiego handlu zagranicznego. To już normalka. Taka tradycja, że jeden miesiąc bardziej zadręczamy się inflacją i stopami procentowymi, a drugi ? przemiennie ? wynikiem rachunku bieżącego. I tak już będzie dopóty, dopóki Jacek Rostowski nie doprowadzi nas albo do rozpaczy, albo do jednostronnej euryzacji i likwidacji złotego.Wyniki obrotów bieżących w sierpniu oprócz tego, że nieprzyjemne, dają jednak tym razem szczególny powód do zastanowienia się nad perspektywami naszej gospodarki.Nie jest szczególnym zaskoczeniem, że relatywnie mocny złoty sprzyja importowi, a osłabia dynamikę eksportu. Problem pojawia się z chwilą, kiedy zaczynamy testować na odpowiednich modelach elastyczność naszego handlu zagranicznego na zmiany kursu i popytu zagranicznego. Chodzi krótko mówiąc o to, żeby przekonać się, co silniej działa na saldo wymiany handlowej z zagranicą: poziom kursu, czy poziom aktywności gospodarczej u naszych partnerów? Skoro nie zaskakuje nas wiadomość, że słabe euro psuje nam saldo handlowe, to teraz musimy jeszcze przekonać się, czy słaby złoty pomoże nam poprawić rachunek bieżący.Zanim dochrapiemy się takiej wiedzy empirycznie, co nastąpi, kiedy tylko dostaniemy oficjalne wyniki handlu zagranicznego za wrzesień (miesiąc dość słabego złotego), musimy zadowolić się rozważaniami modelowymi. Nasza wiedza na ten temat nie jest być może jeszcze pełna i doskonała, ale co nieco już jednak da się powiedzieć o elastyczności naszego handlu zagranicznego.Otóż zmiany kursu walutowego relatywnie słabiej wpływają na polski eksport niż na import. Eksport jest za to silnie uzależniony od wielkości popytu zagranicznego. Ta prosta konstatacja ma ogromne znaczenie dla polskiej gospodarki.Najważniejsze ? budowanie oczekiwań wzrostu PKB na popycie zagranicznym ? jest w tej sytuacji obciążone szczególnie dużym ryzykiem. Jeśli aktywność gospodarcza u naszych głównych partnerów eksportowych będzie słabła, a wrzesień był akurat 5. z rzędu miesiącem spadku produkcji przemysłowej w strefie euro, to nadzieje na poprawę wyniku naszego rachunku obrotów bieżących łączyć się muszą raczej ze spadkiem importu, niż wzrostem eksportu.Wnioski, do jakich prowadzić musi takie rozumowanie, nie napawają szczególnym optymizmem. Przy obecnej strukturze towarowej eksportu, dla poprawy wyników handlu trzeba by dość szczególnego splotu okoliczności, bo: mocnej koniunktury w Unii Europejskiej i trwałej deprecjacji złotego. Perspektywy na łączne wystąpienie takich dwóch czynników nie przedstawiają się obecnie zbyt różowo. Dla dezinflacji, to akurat dobrze. Ale dla realnej gospodarki kiepsko.Prawdę mówiąc, wygląda nawet na to, że będziemy mieli akurat sytuację odwrotną, niż ta pomyślna dla naszego salda handlowego, czyli dekoniunkturę w unii i złotego aprecjonowanego napływem krótkoterminowego kapitału, nęconego dysparytetem stóp procentowych.A skutki? Biedny nowy prezydent. Biedny nowy rząd. Wyrazy współczucia.

Janusz JANKOWIAK