Demokrata Al Gore ? urzędujący wiceprezydent ? i republikanin George W. Bush ? gubernator Teksasu ? idą łeb w łeb. Ostatnie sondaże pokazują minimalną przewagę Busha, ale ? jak podkreślają eksperci ? mieści się to w granicach błędu statystycznego. Do końca nie wiadomo, kto może wygrać. Tak zaciętej rywalizacji w wyścigu do Białego Domu jeszcze nie było.

WyścigKandydaci mają o co walczyć. Prezydent może zmienić nie tylko amerykańską politykę i system prawny, mianuje większość sędziów sądu najwyższego, jest zwierzchnikiem sił zbrojnych, ale ma też ogromny wpływ na gospodarkę i finanse. To on jest szefem rządu i to on wybiera członków Federal Reserve, których decyzje mają ogromny wpływ na światowe rynki finansowe.Lokator Białego Domu przy Pennsylvania Avenue 1600 będzie też zarządzał gigantyczną nadwyżką budżetową ? ponad 4 bln USD w następnych dziesięciu latach ? to największa nadwyżka budżetowa w historii jakiegokolwiek kraju na świecie.Żeby mieć tak ogromne uprawnienia i władzę, trzeba przekonać do siebie wystarczająco dużo obywateli. Zarówno Gore, jak i Bush próbują to robić, obiecując wyborcom złote góry. Kuszą niezdecydowanych, by oddali swój głos właśnie na nich, przekonują zwolenników partyjnych, by poszli do wyborów ? bowiem im mniejsza frekwencja, tym większe szanse, że głosy niezdecydowanych przeważą.A frekwencja może być niska, już teraz szacuje się, że mniej niż połowa Amerykanów weźmie udział w wyborach. Uprawnionych do głosowania 7 listopada będzie 206 mln osób. Jeśli wierzyć statystykom, prezydenta wybiorą starsi, lepiej wykształceni, biali obywatele USA. Bowiem to właśnie biali, w wieku 55?74 lat i z wyższym wykształceniem najczęściej idą do urn.Giełda za GoremGdyby o wyborze prezydenta decydował indeks nowojorskiej giełdy Dow Jones, następne cztery lata w Białym Domu spędziłby Al Gore. Wskazują na to jednoznacznie badania przeprowadzone przez prestiżowy nowojorski dziennik ?New York Times? na podstawie zachowania się Dow Jones w ostatnich 25 latach.Jeśli indeks wzrasta między końcem lipca i końcem października, wygrywa kandydat partii rządzącej. Jeśli spada ? partia rządząca przegrywa. W tym roku, 1 sierpnia, Dow Jones osiągnął poziom 10 606 pkt. i spadł w połowie października poniżej 10 tys. pkt. W ostatnich dniach pnie się nieustannie w górę, dochodząc do 10 970 pkt. W minionym ćwierćwieczu ta zasada sprawdziła się 22 razy. Tylko 3 razy giełda nie miała racji.Allan Lichtman, profesor historii na Uniwersytecie Amerykańskim w Waszyngtonie, potwierdza i rozszerza tę prawidłowość. ? Historia uczy, że wybory rozstrzygane są według tego, jak dobrze partia mająca władzę przez ostatnią kadencję rządziła krajem. Mniej istotne jest to, jak kandydaci prowadzą kampanię. Amerykanie patrzą na dorobek administracji ? w tym przypadku demokratów ? i decydują, czy zasługują oni na kolejną kadencję.Gospodarka kwitniePo ośmiu latach rządów demokratów amerykańska gospodarka jest największa i najsilniejsza na świecie. Amerykanie mają najwyższy produkt krajowy brutto na świecie, powyżej 9 bln USD rocznie, co stanowi 27% światowego PKB. Dochód na jednego mieszkańca USA wyniósł w 1999 r. 32 tys. USD. Od marca 1991 r. trwa nieprzerwany okres wzrostu gospodarczego, najdłuższy w historii Ameryki.Amerykanie od pięciu lat prześcigają Unię Europejską w tempie wzrostu wydajności pracy. Rentowność inwestycji w Stanach jest teraz o 5% wyższa niż w Europie. Przyciąga to zagranicznych inwestorów i umacnia dolara. Po 30 latach deficytów budżetowych w USA zrównoważono budżet (przed trzema laty).Bezrobocie wynosi 4%, i choć jego wskaźnik waha się z miesiąca na miesiąc, to pozostaje ono rekordowo niskie (najniższe od ponad 30 lat). Mimo wielu obaw, inflacja ? poza cenami benzyny i kosztami energii ? rośnie nieznacznie.Tempo wzrostu gospodarczego spadło do 3,5% rocznie, podczas gdy w drugiej połowie 1999 r. i I kwartale br. wynosiło 6,2%, ale to pozytywne zjawisko ? mówią eksperci ? bowiem amerykańska gospodarka potrzebowała zwolnienia tempa. I choć ludzie dziś nie wydają tak dużo pieniędzy, nie kupują tak wielu towarów, nie zapożyczają się w bankach, nie inwestują w domy, nie rozpoczynają tylu nowych budów, jak w ostatnich kilku latach, to ogólny optymizm gospodarczy jest niezwykle duży.Licytacja propozycjiZdaniem Thomasa Manna, politologa z Instytutu Brookings w Waszyngtonie, szanse Gore?a będą jeszcze większe, jeśli uświadomi Amerykanom, jak wiele ich kraj zyskał w czasie ostatnich 8 lat rządów ekipy Clinton-Gore, jednocześnie ostrzegając ludzi, że wszystkie propozycje gubernatora George?a Busha postawią tę kwitnącą gospodarkę na granicy ryzyka. Z kolei szanse Busha wzrosną, jeśli zapewni on, że nie ma zamiaru zabierać Amerykanom osiągnięć dobrobytu, wręcz przeciwnie ? proponowane przez niego niewielkie zmiany w dotychczasowej polityce tylko pomogą podtrzymać boom gospodarczy.Lawrence Lindsey, główny doradca ekonomiczny gubernatora Busha, mówi: ? Nasza gospodarka daje sobie wspaniale radę dzięki ciężkiej pracy ludzi i kreatywności przedsiębiorców. Rząd musi być co najmniej tak kreatywny, jak ludzie. Dlatego proponujemy reformę systemu emerytalnego, zmniejszenie podatków, reformę systemu edukacji. Od 8 lat mamy w USA administrację, która udaje, że nie ma żadnych problemów. Demokraci w Białym Domu udają, że system emerytalny nie stoi na krawędzi bankructwa, że system opieki zdrowotnej nie ma problemów. Najważniejsze jest to, by zacząć wreszcie coś robić.Dick Gephard, lider demokratów w Izbie Reprezentantów, denerwuje się:? My walczymy o to, żeby było więcej nauczycieli, żeby szkoły były lepsze, o reformę finansowania kampanii wyborczej, o przepisy ograniczające dostęp do broni ? naprawdę mamy pomysły i projekty. Republikanie nie mają żadnych pomysłów, oprócz tych, które zawsze powtarzają ? dać 2 bln USD ulgi podatkowej, z czego większość pójdzie do najbogatszych. Przecież to nawet nie jest konkurencyjna propozycja.Obaj rywale, ich partie i doradcy prześcigają się w obietnicach, a siebie nawzajem obrzucają mocnymi oskarżeniami. ? Jeśli chcecie jako prezydenta kogoś, kto będzie reprezentował interesy wielkich koncernów i grup nacisku, to on jest waszym człowiekiem ? twierdzi Al Gore, wskazując na Busha. ? Jeśli to jest konkurs, kto wyda więcej waszych pieniędzy, to ja jestem na drugim miejscu ? odpowiada George Bush. ? Moja administracja nie będzie decydować za ludzi, co i jak mają robić, lecz da im szansę, by zdecydowali o własnym losie.Nadwyżka i elektoratKandydaci obiecują wiele, bo mają z czego rozdawać, dysponują przecież nadwyżką budżetową. Ekonomiści ostrzegają jednak, że może ona stopnieć bardzo szybko, tym szybciej, im bardziej rozrzutnie będą nią politycy dysponować.Z przebiegu kampanii widać, że najważniejsze dla kandydatów są sprawy dotyczące ludzi starszych, emerytów. I to właśnie ta grupa ma szanse najbardziej skorzystać na nadwyżce budżetowej. Dlaczego?? To proste ? mówi profesor Andrew Sobel z Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis, w stanie Missouri. ? Przecież gdy patrzy się na to, kto bierze udział w wyborach, okazuje się, że największa frekwencja jest w grupie wiekowej powyżej 55. roku życia, a najmniejsza w przedziale 18?21 lat. Młodzi ludzie nie mają pieniędzy na wspieranie kampanii wyborczej, nie głosują, nie dają pieniędzy, ich problemy nie są więc istotne. Ludzie starsi, zwłaszcza ci tuż przed emeryturą i ci, którzy dopiero niedawno na tej emeryturze się znaleźli, mają największy wpływ na programy kandydatów.A ponieważ w USA są 33 mln emerytów, to Gore i Bush obiecują im, ile się da.EmeryturyPrzede wszystkim kandydaci muszą zadbać o to, żeby było z czego wypłacać emerytury. Obowiązujący dziś system działa na zasadzie zbliżonej do polskiego ZUS, czyli z płaconych dziś przez pracujących składek i podatków emeryci otrzymują świadczenia. Różnica między systemem Social Security (czyli Funduszem Bezpieczeństwa Społecznego) a ZUS jest taka, że utworzony 65 lat temu fundusz inwestuje wpływające do niego składki i podatki w lokaty bankowe. I właśnie z oprocentowania tych lokat powstała znaczna część (połowa) nadwyżki budżetowej.Zgodnie z przepisami dotyczącymi kont inwestycyjnych Social Security, dochód z nich musi być przeznaczony na emerytury i renty. Innymi słowy, prawie połowa nadwyżki budżetowej (z grubsza licząc 2,4 bln USD) musi wrócić do Social Security.I to dobrze, bo już wkrótce ? jak przestrzegają ekonomiści ? system emerytalny może mieć poważne kłopoty. Dziś co prawda Amerykanie płacą więcej podatków niż kiedykolwiek wcześniej i dzięki temu zasoby Social Security rosną szybciej, niż wydawane są z niego pieniądze, jednak za kilka lat, gdy na emeryturę zacznie przechodzić pokolenie powojennej eksplozji demograficznej (ok. 77 mln ludzi urodzonych na przełomie lat 40. i 50.), pieniędzy może zabraknąć.Nadwyżka budżetowa ratuje sprawę na najbliższe lata. A potem? By system emerytalny nie zbankrutował, republikanie proponują jego prywatyzację, przynajmniej częściową. Zbyt dużo pytań dotyczących bezpieczeństwa emerytur nie pozwala na zbytnie forsowanie tego pomysłu.Ubezpieczenia medyczneNajbardziej rozgrzewającym emocje punktem kampanii jest finansowanie opieki zdrowotnej, a zwłaszcza to, kto da emerytom więcej pieniędzy na przepisane przez lekarza lekarstwa.Problem jest duży, bowiem Amerykanie dużo wydają na leki na recepty ? co roku średnio 125 mld USD. Ceny lekarstw są wysokie. Prywatne firmy ubezpieczeniowe, w których ubezpieczona jest większość pracujących, pokrywają część opłat. Ale rządowy program emerytalny prawie w ogóle do lekarstw nie dopłaca.Rozwiązanie zaproponowane przez George?a Busha przewiduje, że rząd zwracałby emerytom część pieniędzy z ich kapitału emerytalnego, a oni mogliby je przeznaczyć na wykupienie dodatkowych ubezpieczeń. Innymi słowy, sami mieliby szukać tanich lekarstw i decydować, gdzie, jak i kiedy zainwestować dodatkowe, uzyskane od rządu pieniądze.Bush próbował wprowadzić coś podobnego u siebie w Teksasie, jednak ? jak podkreślają krytykujący propozycję demokraci ? zakończyło się to fiaskiem. Emeryci otrzymali bowiem od rządu stanowego gotówkę. Firmy ubezpieczeniowe, węsząc niezły zarobek, zaproponowały zawarcie dodatkowych ubezpieczeń pokrywających ceny lekarstw. Okazało się, że emeryci zużywają za dużo lekarstw i są one za drogie, zarobek ubezpieczalni przekształcił się więc w straty.Al Gore chce przeznaczyć na dopłaty do lekarstw trzy razy więcej niż Bush. Ale nie chce dawać emerytom pieniędzy do ręki, lecz zasilić nimi rządowy program emerytalny, który w ramach ubezpieczenia zdrowotnego pokrywałby także część ceny lekarstw.PodatkiSztandarowym postulatem obu kandydatów są ulgi i zwolnienia podatkowe, wyliczane procentowo wszystkim obywatelom po równo. Najwięcej zyskają więc ci, którzy płacą największe podatki.Gore podkreśla, że lansowany przez Busha plan reformy podatków doprowadzi do tego, że trzeba będzie ?wydać więcej pieniędzy na pokrycie cięć podatkowych dla 1 procenta najbogatszych, niż na wszystkie nowe wydatki, jakie proponuje?, w tym wydatki na oświatę, ochronę zdrowia i obronę. Gore oskarża wręcz swego rywala o koncentrowanie się na ochronie interesów najbogatszej warstwy. Bush natychmiast odpowiada na zarzuty podkreślając, że ten 1 procent najbogatszych, który otrzyma największe ulgi, płaci aż 1/3 podatków. W zamian otrzymuje jedynie 1/5 świadczeń budżetowych.Gore z kolei chce na zwolnienia podatkowe przeznaczyć trzy razy mniej niż Bush. Chce też, by ulgi promowały pewne zachowania, np. proponuje zwolnienia podatkowe dla osób zakładających instalacje gazowe w samochodach lub stosujących alternatywne, przyjazne dla środowiska źródła energii. Proponuje też ulgi dla tych, którzy u siebie w domu opiekują się chorymi członkami rodzin.WynikiBush krytykuje skłonność Gore?a do wydawania pieniędzy nie swoich, tylko podatników. Twierdzi wręcz, że propozycje jego rywala doprowadzą do największych i najbardziej kosztownych wydatków rządu federalnego w ostatnich dekadach. Z kolei Gore krytykuje Busha za chęć wzbogacenia tylko wielkich firm i próbę wystawienia do wiatru przeciętnych Amerykanów.Amerykanie wydają się jednak nie przejmować za bardzo argumentami obu kandydatów. Aż 87% telewidzów uczestniczących w ankiecie prowadzonej przez jedną z dużych stacji telewizyjnych przyznało, że gdy poruszany jest temat wyborów, mają już dość i... wyłączają telewizor.A wybory już we wtorek.

Dorota Warakomska(TVP SA) Waszyngton