Początek parlamentarnej fazy prac nad budżetem na pierwszy rok nowego wieku budzi chęć refleksji podsumowujących dotychczasowy etap przemian gospodarczych w Polsce. Skłania też do próby zdefiniowania głównych wyzwań, jakie w tym momencie przed gospodarką stoją, na które to wyzwania budżet powinien dawać jakąś odpowiedź. Ale o samej treści budżetu, o którym ? poza podstawowymi wskaźnikami ? niewiele jeszcze wiadomo, będziemy wkrótce słyszeli wiele, głośno i obszernie. Garść poniższych refleksji nie będzie więc tymczasem niczym innym, jak zarysem tła, na którym ta debata mogłaby być śledzona, gdyby chciała koncentrować się na sprawach istotnych, tak jak autor subiektywnie je widzi.
Ciągły wzrost PKBPodstawowym osiągnięciem gospodarki polskiej, korzystnie odróżniającym ją od gospodarek sąsiednich, jest to, że pomimo wyjątkowo niesprzyjającego punktu startu do transformacji, zważywszy na stopień wyjściowego rozregulowania, była ona w stanie ? po ostrej, ale krótkotrwałej recesji ? wznowić i w sposób ciągły utrzymać proces wzrostu PKB na średnio wysokim poziomie (bo 5%, a okresowo nawet ok. 6% rocznie). Dokonała się w tym czasie w gospodarce prawdziwie radykalna przemiana struktury własnościowej, na skutek czego 3/4 produktu wytwarzane jest już w prywatnej części gospodarki (gdzie pracuje też ponad 2/3 liczby zatrudnionych). Szczególnie dynamiczną siłą sprawczą stał się w tym procesie sektor drobnej i średniej wytwórczości, pomimo wszystkich krępujących go utrudnień w dostępie do źródeł finansowania i całego ciągnącego wstecz dziedzictwa deformacji strukturalnych. Wstrząsowa liberalizacja cen i gwałtowne otwarcie gospodarki na podstawie dość swobodnie wymienialnego złotego, przy całym dotkliwym (prawdopodobnie wyższym niż było konieczne) koszcie społecznym, jaki te posunięcia spowodowały, stworzyły jednak podstawę do radykalnej reorientacji naszego handlu zagranicznego na Zachód, z którym Polska prowadzi teraz ok. 80% swoich obrotów. Był to zwrot o kapitalnym znaczeniu dla całej późniejszej, skierowanej w daleką przyszłość, strategii rozwojowej kraju, w tym strategii integracji z Unią Europejską ? nowym centrum grawitacji dla Europy Środkowowschodniej. W tym okresie zasadniczo zmieniła się instytucjonalna podbudowa i system regulacji polskiej gospodarki. Deficyty naszej kasy publicznej i zadłużenie ? przytłaczające na początku ? zredukowane zostały do pułapów mieszczących się, z grubsza biorąc, w granicach określonych międzynarodowymi normami (takimi, jak kryteria traktatu z Maastricht). Udział obrotów handlu zagranicznego w produkcie (eksport ? 17% PKB), choć na tle porównawczym nadal niezbyt wysoki, istotnie się powiększył, stając się ważnym kołem napędowym wzrostu, a łączna wartość zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce przekroczyła już 50 mld dol. Poziom produkcji na głowę jest i tak tylko nieco wyższy niż jedna trzecia średniej unijnej. Z dochodem rocznym na głowę mieszkańca rzędu tylko ok. 3500 dolarów (licząc na podstawie kursu i ponad dwa razy tyle na bazie parytetu sił nabywczych walut) Polska, nie będąc absolutnym liderem w regionie, legitymuje się jednak w tej dekadzie ? mimo wszystko ? wyjątkowym w skali międzynarodowej i budzącym respekt połączeniem dynamizmu i ciągłości pozytywnych tendencji rozwojowych. A jednak ? można tak powiedzieć ? bez trudu wyczuwa się w kraju wyraźnie przyśpieszony obawami, niespokojny puls nastrojów społecznych i nie bez ważkich powodów. Spójrzmy więc teraz na budzącą ów niepokój odwrotną stronę tego pozytywnego obrazu.InflacjaPrzede wszystkim trzy wielkiego kalibru zagadnienia absorbują powszechną uwagę już od dłuższego czasu. A parę innych, potencjalnie równie niebezpiecznych, wyłania się dodatkowo zza horyzontu. Te trzy problemy, najmocniej trapiące polską gospodarkę już od dawna, to: inflacja, bezrobocie i niezmiernie napięty bilans obrotów bieżących. Inflacja ? dla niektórych problem już nużący, a w niedawnej przeszłości nawet uznany niemal za ?załatwiony?, choć w rzeczywistości przez cały czas aktualny, ostatnio stał się ponownie groźny. Wprawdzie po wyskoku do ponad 11% została ona znowu zredukowana do jednocyfrowej (bo, wg ostatniego komunikatu GUS, wyniosła w październiku br. w przeliczeniu rocznym 9,9%), ale nadal pozostaje nie usuniętym rozsadnikiem wszelkich możliwych komplikacji gospodarczych. I chociaż aż nadto doskwierają u nas wszystkim wysokie stopy procentowe rzędu (realnie) ok. 10 %, tj. należące do przedziału najwyższych stóp na świecie, to jednak trudno się łudzić, by RPP była skłonna już wkrótce je obniżać. Przecież nie można zamykać oczu na fakt, że po błędzie zbyt długiego i zbyt mocnego usztywniania kursu w drugiej połowie dekady i ? wskutek tego ? po niepotrzebnym znacznym zwiększeniu w ciągu paru lat płynności systemu bankowego, seria pochopnych obniżek stóp w okresie 1997?98 zaowocowała otoczeniem monetarnym, które sprzyjało przebiciu się na poziom cen różnych impulsów kosztowych ze skutkiem, jaki znamy. Niewykluczone że teraz władza monetarna ? raz się sparzywszy ? może być skłonna do przesady w drugą stronę i trzymać wysokie stopy nadmiernie długo. Ale przyznać trzeba ? choć trudno przychodzi to wypowiadać ? że jak długo tempo inflacji nie chce znowu wyraźnie spadać oraz jak długo bardziej zdecydowana restrukturyzacja budżetu i zadłużenia nie tworzą pola dla bezpiecznych obniżek stóp, tak długo szansa na stabilność krajowego pieniądza jest zawieszona głównie na twardości polityki pieniężnej. I wypowiadanie pragnień, by było inaczej, niewiele w tym zmieni. A umocnienie stabilności złotego, wewnętrznej i zewnętrznej, pozostaje jednak kluczem do osiągnięcia wszystkich innych strategicznych celów, z celem integracyjnym włącznie. Choć wydaje się, niestety, że wiedza o tym nie podlega wystarczająco rozległej dyfuzji w płaszczyźnie społecznej.BezrobocieBezpośrednio najdokuczliwszy jest, oczywiście, inny ?wrzód? transformacji ? jej prawdziwie bolesny dramat ? a mianowicie wysokie bezrobocie (już 14%!), dotykające szczególnie mocno młodego pokolenia. W dodatku z perspektywą powiększenia się (do 16%, a może więcej), gdyby procesy restrukturyzacyjne w gospodarce, skądinąd pilnie potrzebne, uległy przyśpieszeniu. Na długą metę, rozwiązanie tego problemu zależy, naturalnie, od kontynuacji wzrostu przy stabilnym sprzyjającym przedsiębiorczości otoczeniu fiskalnym i monetarnym. To zachęcałoby bowiem do oszczędzania, inwestowania i transferu inwestycji z zewnątrz. W aspekcie jeszcze bardziej perspektywicznym natomiast, kluczowa sprawa to dbałość o rozwój oświaty, kształcenia zawodowego i nauki ? teza, którą wszyscy akceptują, ale rzadko wszyscy całkiem serio traktują (jako że rozwiązanie kwestii leży poza horyzontem wszelkich kalendarzy wyborczych). I nie wygląda, niestety, na to, by nowy budżet miał w tym zakresie oznaczać przełom, choć ? owszem ? skromne powiększenie puli środków na ten cel daje się w nim zauważyć. Tymczasem zaś wysokie (i rosnące) bezrobocie, obok oczywistego dramatu ludzkiego, pozostaje potencjalnym zarzewiem niezadowolenia zdolnego zdestabilizować sytuację polityczną i gospodarczą.Bilans obrotów bieżącychTrzeci wielki problem, który od długiego już czasu nie schodzi z centrum uwagi opinii publicznej, jak i władzy gospodarczej (a od dwóch-trzech lat stanowi nawet główny powód utrapień i lęków), to groźnie napięty bilans obrotów bieżących. W roku ubiegłym zanotowano deficyt na skalę 7,6% PKB, a na początku roku bieżącego nawet wyższy. Ostatnio lekko spadł, lecz wciąż pozostaje bardzo wysoki. Jest to potencjalnie główny detonator wyobrażalnego kryzysu, którego dotąd ? ku podziwowi zewnętrznego świata (zważywszy na skalę deficytów) ? udało się nam uniknąć. Ale towarzyszy temu ? przyznajmy ? poczucie znacznej bezradności, świadomość, że nie bardzo wiadomo, co należałoby zrobić, gdyby sytuacja rozwijała się nadal w niepomyślnym kierunku. Bo też cóż za pożytek z najczęściej słyszanej, z namaszczeniem wypowiadanej diagnozy, że problemy naszego handlu zagranicznego wynikają ze ?słabej pozycji konkurencyjnej? kraju na arenie międzynarodowej? Zalecenia recytowane w odpowiedzi na pytanie o środki zaradcze na tę przypadłość brzmią często dokładnie tak samo, jak słyszane w dawnym systemie, do cna wyświechtane frazesy. W gruncie rzeczy, poza niezależną od naszej woli poprawą zewnętrznej koniunktury ? przy niemożliwej już, tak czy inaczej, dewaluacji, jak też niedopuszczalnym nawrocie do protekcjonizmu (środkach i tak nie do przyjęcia jako normalny sposób regulowania bilansu, nawet gdyby było można się ich chwytać), nie bardzo widać, co dałoby się zrobić w krótkim okresie dla umocnienia pozycji Polski w handlu międzynarodowym i dla prędkiej korekty salda obrotów bieżących. Standardowa odpowiedź, słyszana niezmiennie w tym kontekście, brzmi przeważnie: budżet! ?Twardy? budżet! ? to ma być środek zaradczy na ten, tak jak i na niektóre inne, ważne problemy polskiej gospodarki (np. na wysokie stopy procentowe).Twardy budżetAle oto go mamy ? nowy projekt budżetu na rok 2001, właśnie przyjęty przez rząd i przesłany do parlamentu dla przedyskutowania, naniesienia marginalnych korekt i uchwalenia (dodajmy też ? albo dla zablokowania, bo z wiadomych powodów i tego nie da się wykluczyć, choć nie leżało to w intencji projektodawców). Z deficytem ustalonym na 1,6% wygląda on rzeczywiście na autentycznie twardy (choć ocena jego wykonywania musiałaby zapaść dopiero w przyszłości). Jako dokument oglądany w aspekcie czysto warsztatowym, nie robi złego wrażenia. Można powiedzieć nawet ? zasługuje raczej na uznanie. Należy mu się to m.in. z racji widocznego w jego konstrukcji wysiłku autorów dokonania mimo wszystko, przesunięć w strukturze nakładów na rzecz dziedzin życia o podstawowym znaczeniu dla perspektywicznego uporania się także z tymi systemowo-strukturalnymi słabościami, o których tu jest mowa. Budżet ten opiera się na znacznie ostrożniejszej niż w pierwszej wersji założeń, a przez to wiarygodniejszej, prognozie podstawowych temp i makroproporcji (zakładany wzrost PKB ? 5,1%, inflacja średnioroczna ? 7,2%, deficyt obrotów bieżących ? 6,7% PKB, deficyt budżetu ? 1,6% PKB). Biorąc jednak pod uwagę z jednej strony skalę zakładanej redukcji deficytu budżetowego w porównaniu z deficytem tegorocznym (2,5% PKB), a z drugiej ? tę skalę utwardzenia budżetu, jaka byłaby potrzebna, gdyby chcieć właśnie za pomocą ?dźwigni? utwardzonego budżetu poprawić znacząco bilans obrotów, jasne się staje, iż nie można liczyć, by dało się ten cel osiągnąć na tej drodze. I nowy budżet takiego zadania sobie, jak widać, nie stawia. Nie sądzę zresztą, by w ogóle należało akurat budżet obciążać takim właśnie zadaniem. Jak gdyby nie miał on innych, sobie właściwych, a także bardzo ważnych w naszej obecnej sytuacji zadań.Tak więc, choć brzmi to nieprzyjemnie, widoki na poprawę bilansu obrotów bieżących w okresie krótkim oprzeć nam przyjdzie tym razem jeszcze, niestety, głównie na nadziei na uśmiech losu (sprzyjającą koniunkturę), a w długim okresie ? wyłącznie na tym samym, co już wymieniłem w innym kontekście, tj. na ? oby konsekwentnie ? realizowanej strategii pielęgnowania zachęt do oszczędzania, inwestowania, przyciągania kapitału, sprzyjania innowacjom, otwartości i konkurencji, a przy tym wszystkim łożenia znacznie więcej niż teraz na oświatę, kształcenie zawodowe i naukę. Do tego celu nie ma po prostu żadnej drogi na skróty, choć można i trzeba korzystać jak najszerzej z importu akumulacji, myśli technicznej, umiejętności. Ale będzie to możliwe przede wszystkim pod warunkiem ustabilizowania złotego i utrzymania otwartości.Mordercze wzniesienieTrzeba jednak pamiętać, że ? po pierwsze ? Polska zbliżyła się właśnie do punktu, w którym lawinowo zaczynają narastać płatności zagraniczne (jak i krajowe) z tytułu obsługi zadłużenia publicznego. Jest to ciężar, który udało się nam kiedyś odsunąć w czasie, ale teraz on nas dopadnie i również nie ma na to prostej rady. Trzeba tylko mieć nadzieję, iż robi się u nas wszystko, by najgorsze spiętrzenia spłat krajowych i zagranicznych ? przypadające na lata 2004?2008 ? w miarę możności dalej restrukturyzować, w odpowiedniej części refinansować i gdzie się da prolongować, tak aby to mordercze wzniesienie na naszej drodze możliwie spłaszczyć i bardziej rozciągnąć w czasie. Byłoby jednak rzeczą wielkiej wagi upewnić się, że wysiłki w tym kierunku są faktycznie wykonywane. Tym bardziej że i tak cała dalsza strategia gospodarcza opiera się na nadziei, że dotrą się i ?zagrają? mechanizmy czterech zainicjowanych w ostatnim czasie wielkich reform systemowych ? systemu ubezpieczeń społecznych, ochrony zdrowia, oświaty oraz reformy administracyjno-ustrojowej. I że dzięki temu nie zrealizuje się tkwiący w nich destabilizujący potencjał, jaki zostałby uruchomiony przez ich (nadal możliwe) fiasko. Rozprzęganie się tych reform byłoby procesem w najwyższym stopniu destruktywnym, zwłaszcza dla finansów publicznych i równowagi monetarnej gospodarki.Strategia kursu walutowegoA spośród innych jeszcze ważnych, lecz jednak zaniedbywanych problemów ? przy których odpowiednio wczesny moment podjęcia ma kluczowe znaczenie, jeśli ma się uniknąć zaszłości potem trudno odwracalnych ? wymieniłbym jeszcze choćby tylko potrzebę pilnego wypracowania i realizowania dalekowzrocznej strategii kursu walutowego. Będzie to warunkiem bezpiecznego wprowadzenia Polski do ?tunelu? kursowego Europejskiego Systemu Walutowego, do którego złoty ma być włączony po uzyskaniu przez Polskę członkostwa w Unii Europejskiej. Posiadanie takiej strategii już teraz, po upłynnieniu kursu polskiej waluty wiosną 2000 roku, potrzebne jest dla bezwstrząsowego wyznaczenia w przyszłości stałego kursu złotego względem euro, tak aby nie utrwalić przy tej okazji nieadekwatnej wysokości tej relacji, ale też nie powodować z tej racji wstrząsu dewaluacyjnego w momencie najmniej do tego odpowiednim (bo tuż po przekroczeniu progu Unii).Kryzys nie jest przesądzonyWiele wskazuje więc na to, że końcowy odcinek drogi Polski do integracji z UE będzie krytycznie ważny i zarazem szczególnie niebezpieczny. Sądzę jednak, wbrew dość rozpowszechnionym odczuciom, że nie ma jeszcze powodów, by traktować kryzys na tym kawałku trasy jako coś już przesądzonego, czego nie dałoby się uniknąć. Nie tylko dlatego, że ostatnie kryzysy na świecie ?przekornie? uderzały głównie tam, gdzie ich się nie spodziewano, a u nas bliski krach przewidywany był niemal permanentnie od początku procesu transformacji (i mógłby ktoś może nawet twierdzić, że to właśnie dzięki temu ?krakaniu? kryzys nie pochwycił nas jeszcze). Istnieją jednak przede wszystkim racjonalne powody, by żywić przekonanie, że i tym razem przełom mileniów nie przyniesie nam katastrofy, ani kosmicznej, ani gospodarczej. Ale na pewno trzeba niezmiernie serio traktować kumulujące się symptomy ostrzegawcze możliwego przesilenia i ? być może także ? czegoś gorszego, gdyby skutki negatywnych procesów miały się dalej nawarstwiać. Nie trzeba chyba podkreślać przy tym oczywistej sprawy ? jak wiele zależy od sposobu rozładowania gromadzących się w ostatnim czasie napięć na politycznej scenie kraju. Tym bardziej że pierwsze oznaki nadciągającej burzy zbiegają się (przypadkowo lub nieprzypadkowo) właśnie z początkiem parlamentarnej fazy prac nad projektem nowego budżetu ? podstawowego wyznacznika ewolucji sytuacji gospodarczej kraju w najbliższym czasie. I bardzo wiele będzie zależeć od przebiegu i finału tej debaty. Chciałoby się też usłyszeć w jej trakcie ? oby była spokojna i rzeczowa ? odpowiedź na pytanie o to, czy i w jakim zakresie budżet przynosi odpowiedź m.in. na przypomniane tu wyzwania tego etapu rozwoju polskiej gospodarki.
Karol LutkowskiAutor jest profesorem ekonomiiw Szkole Głównej Handlowej