Fala globalizacji stopniowo zmywa jedną barierę po drugiej, przetacza się też przez rynki finansowe i kapitałowe. Proces ten z pewnością w bliższej niż sądzimy perspektywie ulegnie gwałtownemu przyspieszeniu, jak już się stało z obiegiem pieniądza i informacji.
Ekstremiści przekonują, że niebawem międzynarodowy świat finansów zdominują dwa?trzy banki, a na rynku kapitałowym będą się liczyć tylko nieliczne najsilniejsze podmioty zarządzające platformami obrotu papierami wartościowymi.Stąd też biorą się przyjazne i wrogie oferty składane sobie nawzajem przez giełdy. W obawie przed zatonięciem operatorzy giełd drugiego i trzeciego rzutu składają deklaracje o gotowości przystąpienia w przyszłości do międzynarodowego aliansu.Strach, jeśli wierzyć niektórym ostatnim publikacjom prasowym, ma chyba zbyt wielkie oczy. Największą przeszkodą w rozwoju ponadgranicznego handlu akcjami są wciąż formalne bariery wynikające z odmiennego ustawodawstwa poszczególnych państw. Nawet gdyby z obecnego chaosu rzeczywiście wyłoniło się kilka platform umożliwiających handel non stop akcjami w skali globalnej, to i tak pozostanie sporo miejsca dla instytucji regionalnych czy lokalnych. W obrocie globalnym będzie przecież miejsce tylko dla międzynarodowej elity. Według ?Business Week?, liczy ona 2000 spółek.Dotychczasowe próby fuzji giełd nie powiodły się z różnych powodów. Nieudany mariaż Frankfurtu z Londynem tygodnik ten próbuje wyjaśniać ambicjami narodowymi, odmiennymi systemami regulacji rynku oraz nieprzystającymi do siebie strukturami. Tak skromne przedsięwzięcie, jakim jest sojusz czterech giełd zwany Euronextem, tworzący wspólny parasol dla Paryża, Amsterdamu i Brukseli, podlega krajowym komisjom.Dotychczasowe doświadczenia wskazują, że inwestorzy indywidualni preferują rynki lokalne. Pisaliśmy niedawno o tym w PARKIECIE przy okazji analizy sytuacji na giełdzie w Atenach. Podobnie jest gdzie indziej. Japończycy rzadko korzystają z możliwości inwestowania w zagraniczne papiery na giełdzie tokijskiej, podobnie dzieje się w Europie i Stanach Zjednoczonych. Mimo możliwości zakupu szerokiego wachlarza amerykańskich kwitów depozytowych (ADR), korzysta z tego zaledwie 15% tamtejszych inwestorów indywidualnych.Walka toczy się tak naprawdę nie o drobnicę, ale o rekinów światowych finansów. Giełdy boją się, by nie uciekli do konkurencji, albo broń Boże nie stworzyli własnej platformy handlu akcjami.Na rynku amerykańskich papierów wartościowych zagraniczni inwestorzy w ciągu trzech kwartałów ubiegłego roku zostawili 350 mld USD netto, 34% więcej niż rok wcześniej. Inwestorzy z Eurolandu mieli w tym okresie w zagranicznych papierach 250 mld USD netto.Zważywszy na obecne tempo procesów legislacyjnych w Unii Europejskiej przeciwnicy globalizacji, obawiający się marginalizacji, czy wręcz zniknięcia np. GPW, chyba jeszcze przez jakiś czas mogą spać spokojnie. Utworzenie prawdziwie paneuropejskiego rynku, zastępującego obecnie funkcjonujące w Unii 20 giełd, a zwłaszcza powołanie wspólnej komisji papierów wartościowych będzie wymagało sporo czasu. Pamiętajmy, że zanim projekt tak skromnego przedsięwzięcia, jak ustawa regulująca przejęcia, trafił ostatecznie w grudniu 2000 r. pod obrady Parlamentu Europejskiego, upłynęło aż 10 lat. W epoce nasilającej się i gwałtownie przyspieszającej globalizacji niespodzianki jednak nie da się wykluczyć.