Polskie firmy coraz częściej korzystają z zagranicznych pracowników. Nie mogą znaleźć chętnych do pracy wśród rodaków lub nie stać ich na spełnienie oczekiwań płacowych. Kadrowe braki w firmach szacowane są na kilkaset tysięcy pracowników. A może być jeszcze gorzej, bo dane GUS wskazują, że w ciągu 5-7 lat liczba osób w wieku produkcyjnym spadnie o milion. Braki te zapełniają pracownicy "z importu" w większości zatrudnieni nielegalnie.
Resort pracy nie podejmuje się szacunków, ilu obcokrajowców pracuje w Polsce. - Liczba zezwoleń wzrasta o kilkanaście procent rocznie, ale to na pewno nie oddaje skali zjawiska - mówi Marcin Kulinicz, naczelnik wydziału polityki migracyjnej resortu pracy.
W zeszłym roku wydano niewiele ponad 12 tys. pozwoleń. Biorąc pod uwagę dane zbierane przy tej okazji, okazuje się, że połowa lub nawet więcej pracowników z Chin, Indii, Wietnamu to kierownicy lub specjaliści. Jednak wystarczy zajrzeć na budowy, do gospodarstw rolnych czy barów sprzedających kebaby lub chińszczyznę, by zobaczyć, że przybyszy z zagranicy, zwłaszcza ze Wschodu, jest o wiele więcej i nie przyjeżdżają tu na stanowiska kierownicze.
- W poprzednich latach szacowano, że w ciągu roku pojawia się u nas około pół miliona pracowników ze Wschodu, a w sezonie prac rolniczych nawet milion - mówi Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek. Przypomina jednak, że od czasu wejścia Polski do strefy Schengen przyjazdy są utrudnione, ale ci, którzy nielegalnie pracowali w Polsce, po prostu w niej zostali. W sprowadzaniu kolejnych, legalnych pracowników wyspecjalizowały się agencje zatrudnienia oraz pracy tymczasowej.
Na Ukrainie już brakuje