W Polsce nie rozpoczęto jeszcze budowy ani jednej spalarni odpadów. Tymczasem do 2013 r. muszą one powstać w dziewięciu miastach ze względu na obowiązki wynikające z unijnych dyrektyw. Jeśli tak się nie stanie, Polska zostanie pozwana przez Komisję Europejską za to, że nie ograniczyła składowania odpadów niebezpiecznych.
Skąd wynika obowiązek? Polska co roku wytwarza około 5 mln ton tzw. biodegradowalnych śmieci, które są niebezpieczne dla środowiska, bo emitują metan. Unijna dyrektywa z 1999 r. zmusza nas do redukcji ich składowania. - Dziś 93 proc. tych odpadów wędruje na wysypiska komunalne. To najgorszy wynik spośród państw członkowskich wspólnoty - mówi Tadeusz Pająk, ekspert z AGH w Krakowie.
Odpadów można się pozbyć za pomocą kompostowania albo spalania. Największe polskie miasta powinny wybudować spalarnie do 2013 r. i zutylizować w nich około 2,9 mln ton śmieci. Zgodnie z dyrektywą, za pięć lat na "klasyczne" wysypiska nie może trafiać więcej niż 2,2 mln ton śmieci rocznie.
Zbliżający się problem dostrzegł resort rozwoju regionalnego i wykreślił z listy projektów kluczowych dla programu Infrastruktura i Środowisko pozycje, które nie miały w planach redukcji odpadów. Na liście znajduje się w tej chwili dziewięć spalarni. - Spalarnie muszą powstać - mówi Janusz Mikuła, podsekretarz w MRR.
Tymczasem żadne miasto, oprócz stolicy, nie dysponuje nawet decyzją środowiskową, na którą czeka się około 1,5 roku. W Łodzi podobno lokalizacja spalarni już jest znana władzom miasta, ale te trzymają ją w tajemnicy, by uniknąć przedwczesnych protestów mieszkańców. A protesty zapewne są nieuniknione, bo budowa spalarni wymaga przeprowadzenia konsultacji społecznych. Jak twierdzą eksperci, nie można ich pominąć, bo inaczej inwestycja nie dostanie dofinansowania z Unii.