We wtorek cenom ropy naftowej w Nowym Jorku zabrakło już tylko 2 centów do osiągnięcia progu
127 USD za baryłkę. Wczoraj z rana inwestorzy realizowali zyski, ale po danych o zapasach surowca w USA ceny ponownie zaczęły się wspinać ku rekordom.
Około 17.00 naszego czasu za ropę płacono po 124,90 USD, wobec 124,40 USD parę godzin wcześniej i do odrobienia wszystkich strat do rekordu z poprzedniego dnia (126,98 USD) wciąż brakowało około 1,2 proc. W Londynie za ropę gatunku Brent płacono wczoraj po 122,58 USD, zaś tamtejszy rekord to 125,90 USD z ostatniego piątku. Jak zwykle w środę inwestorzy spoglądali wczoraj głównie na dane o stanie zapasów surowca w magazynach w USA. Niespodziewanie zwiększyły się one jedynie o 176 tys. baryłek, podczas gdy analitycy oczekiwali zwyżki o 2,25 mln baryłek. Zapasy rosną, ale nie tak szybko jak powinny o tej porze roku (drugi kwartał charakteryzuje się najmniejszym zużyciem). W tej sytuacji pojawiają się wątpliwości, czy ropy znów przypadkiem nie zabraknie, gdy za Atlantykiem popyt na paliwa na nowo się zwiększy wraz z rozpoczęciem sezonu motoryzacyjnego. Tamtejsza gospodarka okazuje się wyjątkowo odporna na kryzys kredytowy i na rynku nieruchomości trzeba zakładać, że nie będzie tam recesji i popyt na surowce może pozostać wysoki.
Niemniej, według Merrill Lynch, pewne spowolnienie w USA i na świecie będzie zauważalne i z tego powodu raczej nie należy liczyć, żeby w ciągu roku ceny ropy mogły dojść do 200 USD za baryłkę. Choć prognoz zakładających wzrost do 150 USD bank nie zmienił.