Gdyńska sieć delikatesów rozważa rozpoczęcie importu towarów śródziemnomorskich oraz chemii gospodarczej z Niemiec - wynika z raportu rocznego spółki. Niewykluczone również, że będzie realizować własne inwestycje deweloperskie w pojedyncze placówki handlowe. Powód? Wzrastające stawki najmu, które zaniżają rentowność delikatesów. Teraz strategia Bomi polega na wynajmowaniu lokali. Jej modyfikacja polegałaby na tym, że firma chciałaby kupować lub budować placówki handlowe na własny rachunek.

Bomi zadebiutowało na warszawskim parkiecie w sierpniu ubiegłego roku. Nie zamierza ponownie sięgać po kapitał z giełdy, aby sfinansować potencjalne inwestycje deweloperskie. Pieniądze mają pochodzić ze środków własnych, kredytów hipotecznych bądź też z leasingu.

W całym 2007 roku Bomi zarobiło na czysto nieco ponad 17 mln zł. To o 89 proc. więcej niż w 2006 roku. Przychody ze sprzedaży wzrosły o 29 proc., do 488,9 mln zł. Spółce nie udało się jednak w pełni zrealizować niektórych zamierzeń z ubiegłorocznych prognoz. Do wypełnienia planu zysku netto zabrakło 7 proc., a obrotów - 6 proc. Zarząd wskazuje, że wynikom zaszkodzili m.in. deweloperzy, którzy z opóźnieniem oddają centra handlowe, w których Bomi otwiera swoje sklepy.

Na tegoroczne wyniki Bomi duży wpływ będą miały rezultaty Rastu i Rabatu Pomorze. Są to sieci, które już niedługo mają wejść do portfela gdyńskiej spółki. Ich wyniki będą konsolidowane prawdopodobnie od III kwartału. Zarząd Bomi nie podaje prognoz na ten rok. Jakiś czas temu prezes firmy Stanisław Okonek szacował, że w 2010 roku zysk netto grupy może wzrosnąć do 100 mln zł.

Teraz Bomi ma dwadzieścia sześć delikatesów. Na koniec tego roku ma ich być około sześćdziesięciu, a na koniec przyszłego - sto.