Kryzys finansowy, który wcześniej występował w krajach rozwiniętych, coraz bardziej uderza w rynki wschodzące, w tym także w Polskę.
Wczoraj WIG20 po spadku o 3,9 proc. cofnął się do wartości z maja 2004 r. Niewiele brakuje, by indeks największych spółek zniżkował do poziomu z końca 2003 r. W trakcie sesji tracił nawet 7,5 proc., spadając poniżej 1600 pkt. Akcje PKO BP kosztują tylko 7,3 proc. więcej niż w momencie debiutu cztery lata temu, a PKN Orlen wyceniany jest jedynie 6,3 proc. powyżej zamknięcia z pierwszego dnia handlu niemal dziewięć lat temu. Obejmujący większość spółek WIG jest najniżej od maja 2005 r. Od szczytu hossy zanurkował już o 61 proc.
Zarówno gracze zagraniczni, jak i krajowe fundusze inwestycyjne pozbywają się też obligacji skarbowych. Spadek ich cen wywindował rentowność do poziomów sprzed czterech lat. Obligacje 2-letnie na rynku międzybankowym przynoszą blisko 7,4 proc. dochodu. Wyprzedaż akcji i obligacji podtrzymała też nerwowość na rynku złotego. W czasie największej paniki dolar kosztował wczoraj ponad 3,11 zł, a euro blisko 3,99 zł. Po południu nasza waluta zaczęła odrabiać straty. Około godz. 22 za dolara płacono nieco ponad 3 zł, a za euro 3,87 zł.
NBP i MF uspokajają, że osłabienie złotego nie ma podstaw fundamentalnych. W ocenie wiceminister finansów Katarzyny Zajdel-Kurowskiej, jest przejściowe i wynika z czynników globalnych. Według premiera Donalda Tuska, zawirowania na rynkach nie byłyby dla Polski tak dokuczliwe, gdybyśmy byli w strefie euro.
Ponad 2-proc. zyskał wczoraj amerykański indeks DJIA.