Traderzy obawiają się, że trwającemu już 18 miesięcy rajdowi obligacji rynków wschodzących mogą zagrozić rosnące rentowności na rynkach rozwiniętych, od USA po Niemcy. Ich zdaniem prawdopodobna jest powtórka z roku 2013, kiedy Fed zaczął ograniczać dopływ funduszy na rynek obligacji. Wówczas waluty państw wschodzących poniosły duże straty, a ich dług w walucie krajowej średnio potaniał o 7,3 proc., wskazują analizy Bloomberga. W lipcu 2017 r. z funduszu ETF należącego do nowojorskiego giganta bankowego JPMorgan Chase, inwestującego w papiery dłużne z rynków wschodzących, wycofano 680 milionów dolarów. Tak wielkiej zmiany nastawienia inwestorów jeszcze nie było.

- By trzymać w portfelu dług z rynków wschodzących trzeba być przekonanym, że dolar już osiągnął szczyt notowań, a obligacje z emerging market będą spisywać się lepiej niż dług państw rozwiniętych, w sytuacji ograniczania płynności przez banki centralne w Europie i Stanach Zjednoczonych – wskazuje Julian Brigden, doradca funduszy hedgingowych w Macro Intelligence 2 Partners, który zyskał rozgłos, kiedy w 2015 roku zajął zyskowną pozycję przeciwko akcjom z rynków wschodzących. Jego zdaniem takie założenie jest śmieszne.

Ocena Brigdena kontrastuje z optymizmem takich instytucji jak Ashmore Group, czy Research Affiliates, doradcy PIMCO (Pacific Investment Management Co.), które na początku 2016 zachwalały rynki rozwinięte jako „okazję dekady". Byczo nastawieni inwestorzy przekonują, obligacje państw rozwijających się wspierają takie czynniki jak szybszy wzrost gospodarczy, mniejsze deficyty na rachunkach bieżących oraz stabilna sytuacja polityczna.