Na początku zeszłego roku 150 tys. ludzi przemaszerowało przez miasto, domagając się od hiszpańskiego rządu, by szerzej otworzył kraj przed uchodźcami. Na ścianach wielu domów pojawiły się napisy: „Turyści do domu, witamy uchodźców", a także: „Barcelona nie jest na sprzedaż".
W ostatnich latach liczba jednych i drugich w stolicy Katalonii rośnie błyskawicznie. W 2000 r. obcokrajowcy stanowili tam mniej niż 2 proc. mieszkańców, zaledwie pięć lat później już 15 proc. (266 tys.), a w tym roku oficjalnie 18 proc., ale Lola Lopez, miejski komisarz do spraw integracji i imigracji, szacuje, że jest ich około 30 proc.
Miejscy aktywiści twierdzą, że imigracja zmienia miasto, ale turystyka je destabilizuje. Nawet ludzie z branży uważają, że dalej tak nie może być. W 1990 r. Barcelonę odwiedziło 1,7 mln turystów, a minionego lata 32 mln, prawie 20 razy więcej od liczby mieszkańców. I wydali w mieście około 30 mld euro.
Zjawisko określane jako turystofobia pojawiło się w wielu europejskich miastach – w Wenecji, Rzymie, Amsterdamie, Florencji, Berlinie i Lizbonie. Ale tylko Barcelona protestuje przeciwko turystom, a chce więcej uchodźców.