Chodzi o trudności z jednoznaczną interpretacją danych. Czy warto się cieszyć z tego, że są lepsze od spodziewanych, skoro generalnie wciąż są słabe. Dotyczy to na przykład informacji o stanie rynku nieruchomości w USA w lutym.
Sprzedaż domów poprawiła się zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym, ale w pierwszym przypadku towarzyszył temu silny spadek cen, a w drugim wzrost liczby niesprzedanych domów. Widać też wzrost udzielanych kredytów w Ameryce, ale wynika to głównie z refinansowania umów, a nie zaciągania nowych pożyczek. Trudno też "bezkrytycznie" cieszyć się z danych o zamówieniach na dobra trwałego użytku.
Ich roczna dynamika była w lutym najgorsza w ponad 50-letniej historii takich statystyk (spadek sięgnął 28,9 proc.). Tajemnica pozytywnego zaskoczenia tkwi tu w znacznej rewizji w dół danych styczniowych. Przy generalnie dobrych nastrojach inwestorów nie zwróciła uwagi informacja, że pierwszy raz od 7 lat nie udało się Wielkiej Brytanii uplasować emisji obligacji skarbowych (dlatego brytyjska giełda była wczoraj słaba). To poważne ostrzeżenie przed wzrostem kosztów finansowania planów pomocowych przez władze. Rezerwa Federalna skupiła wczoraj papiery skarbowe za 7,5 mld USD, ale nie uchroniło to rentowności 10-latek przed wzrostem. Przez ostatnie dni mniej więcej w połowie zniwelowany został spadek, jaki nastąpił po decyzji Fed o skupie obligacji.
To wszystko każe raczej z ostrożnością podchodzić do oczekiwań na kontynuację zwyżki na amerykańskim parkiecie. Najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest to, że tego tygodnia nie uda się zakończyć S&P 500 powyżej 800 pkt. To zaś podtrzymywałoby obawy przed powrotem zniżek w przyszłości. Trzeba się liczyć z tym, że dobre nastroje tak nagle jak się pojawiły, tak samo szybko mogą zniknąć.