Przez długie tygodnie rozgrywająca się na naszych oczach "grecka tragedia" w niewielkim stopniu wpływała na decyzje inwestorów. Przyjęli postawę bardzo przypominającą tę sprzed blisko trzech lat względem nasilającego się kryzysu na rynku nieruchomości w Ameryce i późniejszego załamania rynku instrumentów finansowych powiązanych z kredytami hipotecznymi. Początkowo twierdzono, że sprawa ma wyizolowany charakter, że ze względu na zmiany strukturalne amerykańskiej gospodarki nie wpłynie negatywnie na inne branże, a kłopoty Stanów Zjednoczonych, zgodnie z teorią "decouplingu", nie rozleją się na inne rejony świata.
Potem, gdy problemy się nasilały, zapewniano, że niepotrzebne będą drastyczne działania, by je załagodzić, a niedługo potem trzeba było je wdrażać w życie.Wyglądało to dokładnie tak samo jak teraz, kiedy premier Grecji jednego dnia zapewnia, że pomoc instytucji międzynarodowych nie jest potrzebna, a za chwilę okazuje się, iż wcześniej wynegocjowane środki nie są wystarczające, by uspokoić sytuację.
Taką diagnozę warto zestawić z zachowaniem rynków akcji w ostatnich trzech miesiącach, gdy panował na nich bezprecedensowy optymizm, dzięki któremu ustanowione zostały nowe szczyty kilkunastomiesięcznej hossy.Znakomita atmosfera panowała generalnie na rynkach bardziej ryzykownych aktywów, takich jak obligacje z emerging markets czy surowce. W pierwszych wypadku notowano rekordowe napływy do funduszy inwestujących w takie instrumenty (ostatnie dni pod tym względem przyniosły trzeci wynik w historii), w drugim - przeszkodą do zwyżek nie stało się (jak to zwykle bywa) umocnienie dolara.
W tej sytuacji przebieg zdarzeń na rynkach finansowych w poprzednich tygodniach skłania do postawienia pytania, czy nie było jednak nadmiernego optymizmu i ignorowania poważnych zagrożeń.Oczywiście dziś trudno przyjmować za pewnik przepowiednie, że narastające długi rządów będą przez najbliższą dekadę ważyć na stopach zwrotu z akcji i obligacji. Jednak istnieje poważne ryzyko, że w kilku kolejnych latach trudno będzie uzyskiwać takie stopy zwrotu, do jakich rynki te przyzwyczaiły nas w minionych 20-30 latach.
A na taki scenariusz inwestorzy raczej nie są przygotowani. Wyceny walorów odzwierciedlają przekonanie rynków, że wychodzenie z ostatniego kryzysu finansowo-gospodarczego odbywać się będzie dokładnie tak samo jak przy wcześniejszych przejściowych kłopotach gospodarczych. Czy takie założenie na pewno jest trafne?