. W takich nastrojach rozpoczynamy bieżący tydzień, nic dziwnego więc, iż w Azji mamy spadki, umocnienie dolara i nadal bardzo drogiego franka. W nadchodzącym tygodniu inwestorzy mogą liczyć na wsparcie ze strony Fed, choć tak naprawdę pomogłaby zgoda w Europie i niższe ceny ropy.
[srodtytul]Dane – zgodnie z planem - rozczarowały[/srodtytul]
Miniony tydzień to duża porcja danych makroekonomicznych, przede wszystkim z USA. Nie wszystkie rozczarowały: było nieco mniej nowych bezrobotnych, dużym pozytywnym zaskoczeniem okazał się rynek budownictwa mieszkaniowego (przede wszystkim pozwolenia na budowy), wzrost odnotował też indeks wskaźników wyprzedzających (tzw. LEI). Jednak kluczowe na moment obecny figury nie dały złudzeń: gospodarka wyhamowuje. Obydwa regionalne wskaźniki aktywności zanotowały kolejne spadki i to spadki bardzo silne. Niższy stopień wykorzystania mocy produkcyjnych pokazał zaś, iż deklaracje firm przekładają się na realne działania. W tej sytuacji zostaje nam jedynie podtrzymać omawianą od dłuższego czasu tezę, iż gospodarka cierpi na skutek zbyt wyżlich cen surowców i w związku z tym ich spadek byłby najlepszym z czynników, który mógłby na dłuższą metę poprawić nastroje rynkowe. Jest jeszcze oczywiście Fed (posiedzenie w środę), ale po ostatnim wystąpieniu Bernanke raczej nie należy liczyć na pomocną dłoń z tej strony.
W notowaniach kontraktów na indeks S&P500 mieliśmy pod koniec ubiegłego tygodnia próbę odbicia, jednak niespecjalnie udaną. W efekcie po dwóch tygodniach silnych spadków mamy szpulkę i kolejne niższe otwarcie – niespecjalnie bycza kombinacja. W trakcie handlu w Azji nie radziły sobie rynki w Chinach i Indiach – bykom pozostaje zatem liczyć na to, że Europa spróbuje wykorzystać niższe poziomy do zakupów. Bazowy scenariusz to jednak osuwanie się w kierunku strefy wsparcia 1210-1241 pkt.
[srodtytul]EURUSD – greckich problemów ciąg dalszy[/srodtytul]