Otóż 91 spółek i indeksów zanotowało spadek większy niż 10 proc., 84 znalazły się w strefie wyprzedania mierzonej wskaźnikiem RSI, a aż 116 wyznaczyło co najmniej roczne minimum notowań. Co gorsza – ten tydzień nie zaczął się entuzjastycznym „skokiem" na przecenione akcje. Wręcz przeciwnie. WIG20, który był najsilniejszym segmentem na rynku, cały dzień bronił ruchomego wsparcia w postaci 50-sesyjnej średniej kroczącej. Ostatecznie się udało, ale trudno o wyciąganie z tego faktu optymistycznych wniosków.
Wskaźnik blue chips wzrósł zaledwie o 0,6 proc., do 2270 pkt, i na ten moment bliżej mu do pogłębienia ostatniego lokalnego dołka niż do wyjścia na nowe szczyty. Poza tym strasznie słabe pozostają rynkowe „misie".
Problemy w wybranych TFI dołują ten segment do tego stopnia, że mWIG40 ma za sobą dziewięć spadkowych sesji z rzędu. Po raz ostatni taka seria zdarzyła się w styczniu 2009 r., a więc w okresie, gdy cały szeroki rynek warszawskiej giełdy szukał dna bessy, wywołanej pęknięciem hipotecznej bańki w USA. W porywach indeks średniaków spadał w poniedziałek do 3928 pkt, co jest nowym dołkiem trwającej bessy. Indeks sWIG80 też podkręcił swój rekord i zanotował minimum intraday na poziomie 11 547 pkt.
Oczywiście indeksy odzwierciedlają tylko to, co dzieje się ze spółkami. W poniedziałkowe popołudnie 44 wyznaczyły co najmniej roczne minimum notowań, a zaledwie pięć analogiczne maksimum (CEZ, Ferrum, Lotos, Mobruk i Protektor). Marnym, bo marnym, ale pocieszeniem może być to, że spadkom towarzyszyły relatywnie niskie obroty. Ich wartość wyniosła w poniedziałek 684 mln zł. ¶