W trwającej od kilku tygodni panicznej wyprzedaży, korekty stanowią swego rodzaju sprawdzian siły popytu. I jak na razie te sprawdziany są oblewane. Korekty bardziej przypominają to, co w giełdowym slangu nazywane jest „odbiciem zdechłego kota”. Kapitał spekulacyjny łapie na chwile „spadające noże”, a potem ucieka. Widać to było bardzo dobrze po wtorkowym zachowaniu WIG20. Choć indeks zaczął dzień z przytupem, bo zyskiwał do południa nawet 2 proc., to w drugiej fazie sesji oddał cały ten dorobek i finiszował, atakując poziom 1600 pkt. W porywach indeks spadał do 1594 pkt. Po raz ostatni był tak nisko w kwietniu 2009 r. Ostatecznie sesję zakończył na poziomie 1599 pkt, co oznacza, że sprawdził się pesymistyczny scenariusz nakreślony przez mnie pod koniec ubiegłego miesiąca. Wsparcia pękają, jak kruchy lód i w takich okolicznościach trudno o optymizm. Zwłaszcza, że słabość razi także zza oceanu.

Indeks S&P500 spadł w poniedziałek o 7,6 proc., a we wtorek, choć zaczął sesję na 2-proc. plusie, po dwóch godzinach był 0,4 proc. pod kreską. Licząc od szczytu z 19 lutego do poziomów z wtorkowego popołudnia, indeks jest 19,5 proc. na minusie. To oznacza, że do umownej granicy bessy brakuje mu zaledwie 0,5 pkt proc. Pod koniec 2018 r. zanotował korektę o takiej samej skali i zatrzymała się ona dokładnie na granicy bessy. Czy teraz może być podobnie? Kilka czynników sugeruje, że niekoniecznie. Po pierwsze – trochę ponad rok temu Fed zatrzymał cykl podwyżek stóp i to wystarczyło, by S&P500 zaczął odrabiać straty. Teraz, choć zdecydował się na bardziej gołębi ruch (nagła obniżka o 50 pb), reakcja rynku były nieporównywalnie mniejsza, żeby nie powiedzieć żadna. Po drugie – na przełomie 2018/2019 Powell bał się inflacji, a teraz boi się epidemii koronawirusa, która pokazuje, że jest nieprzewidywalna, a większość krajów jest na tę nieprzewidywalność kiepsko przygotowana. Po trzecie – na rynkach panuje rekordowo wysoka zmienność, będąca liczbową reprezentację nerwów i niepewności. Wystarczy wspomnieć tylko o tym, że poniedziałkowy krach na rynku ropy sprawił, że indeks surowcowy CRB zanotował największy w swojej historii dzienny spadek notowań, o 7 proc. W tym kontekście pewna pozostaje niepewność. - Jak zagranica rośnie to stoimy w miejscu, a jak spada to spadamy mocniej. #tradingwczasachzarazy – pisał we wtorek na Twittere Konrad Ryczko, analityk DM BOŚ, odpowiadając na pytanie o wpływ sytuacji na Wall Street na GPW. Jeśli tak dalej pójdzie, to trzeba „zapinać pasy”.