S&P500 i Nasdaq zanotowały wczoraj lekkie spadki, ale w trakcie sesji ustanowiły nowe rekordy historyczne. Dziś rano Nikkei 225 zniżkował o 0,6 proc., ale utrzymał się powyżej 30 000 pkt. Poranek upłynął też pod znakiem osłabienia złotego - dolar drożał o 0,4 proc. do 3,7286 zł, a euro o 0,2 proc. do 4,5017 zł. Do 60,45 USD drożała baryłka ropy WTI, o 0,3 proc. taniało złoto (do 1789 USD za uncję), a o 3,7 proc. do rekordowych 51 000 USD drożał bitcoin. W takim otoczeniu wystartowała sesja na GPW. WIG20 rósł rano o 0,1 proc. do 2006 pkt, a mWIG40 i sWIG80 notowały następujące zmiany: -0,25 proc. i +0,2 proc. Warto jednak zauważyć, że wczorajsza sesja - przynajmniej z perspektywy analizy technicznej - miała charakter przesileniowy. WIG20 przebił bowiem 2000 pkt, wybijając się górą z krótkoterminowej konsolidacji. To teoretycznie otwiera mu drogę na styczniowy szczyt 2100 pkt. Swoje szczyty poprawiły mWIG40 i sWIG80. Pierwszy dotarł we wtorek do 4442 pkt (najwyżej od czerwca 2018 r.), a drugi na chwilę znalazł się powyżej 18 000 pkt. Nowe ekstrema to klasyczne sygnały kontynuacji dotychczasowych trendów głównych. A jak sytuację na rynkach oceniali dziś rano eksperci?
Otoczenie: Patryk Pyka, analityk DI Xelion
Podczas wtorkowej sesji utrzymywał się optymizm, który mogliśmy już zaobserwować na samym początku tygodnia. Indeks WIG20 zakończył ostatecznie dzień ze zwyżką o 1,5%, osiągając przy tym obroty przekraczające miliard złotych. Tym samym, polski indeks blue chipów powrócił powyżej poziomu 2000 pkt. Dużo pozytywnych zdarzeń miało też miejsce w drugiej i trzeciej linii spółek. mWIG40 generując wzrost o 3,2%, wspiął się na najwyższy poziom od czerwca 2018 r. Natomiast sWIG80 zakończył sesję z kosmetycznym wzrostem o 0,1%, niemniej w trakcie notowań dotknął okrągłego poziomu 18000 pkt., który widziany był ostatnio w 2007 r.
W gronie największych spółek prym wiodły przede wszystkim banki. Trzy pierwsze pozycje pod względem najwyższej dziennej stopy zwrotu zajęły: Alior (+10,3%), Santander (+7,8%) oraz PKO BP (+6,5%). Co ciekawe, zysk sektora bankowego w całym 2020 r. wyniósł 7,8 mld zł, co było wartością o 44% niższą w porównaniu z ubiegłem rokiem. Oprócz niskich stóp procentowych powodem negatywnych zaskoczeń wynikowych były odpisy na kredyty frankowe. Jednak ostatnie działania KNF, a także retoryka NBP tchnęły w rynki nadzieję, że systemowe rozwiązanie dla kredytów frankowych jest już coraz bliżej.
Tymczasem po krótkiej przerwie do gry wrócili inwestorzy za oceanem. Kluczowe amerykańskie indeksy zamknęły się ostatecznie w okolicach neutralnych poziomów, choć w trakcie sesji mieliśmy do czynienia z biciem nowych rekordów wszech czasów. Mogłoby się zdawać, że więcej emocji obserwowaliśmy na rynku długu, gdzie rentowność amerykańskiej obligacji 10-letniej przekroczyła poziom 1,3%. Wprawdzie banki inwestycyjne prognozowały dotarcie rentowności 10-latki do przedziału 1,3%-1,5% w 2021 r., jednak nie zakładały, że wydarzy się to już w pierwszym kwartale. Nasuwa się zatem pytanie, czy rynek zbliża się powoli do „progu bólu", przy którym moglibyśmy spodziewać się odreagowania?
Trudno w obecnej sytuacji, która jest daleka od kryzysowej liczyć na interwencję Rezerwy Federalnej, która mogłaby potencjalnie zwiększyć skalę skupu na długim końcu krzywej. Wydaje się, że sygnał odwrotu prędzej może nadejść z rynku akcji. O ile do pewnego momentu taniejące obligacje są korzystne dla rynku akcji, o tyle powyżej pewnego „progu bólu" zaczynają inwestorom akcyjnym przeszkadzać. Chodzi o to, że relacja oferowanych przez nie rentowności do ryzyka staje się konkurencyjna, poza tym sektor technologiczny, który jest mocno zlewarowany, z reguły alergicznie reaguje na rosnące koszty obsługi długu.