W przeciwieństwie do WIG20, mWIG40 czy sWIG80 jest to indeks typu dochodowego, a więc uwzględnia też wypłacane dywidendy. Historyczny rekord został ustanowiony na poziomie 69 148 pkt. W materiale TVP zaznaczono, że poprzedni rekord z 2007 r. także miał miejsce za rządów PiS. To akurat fakt, ale pomijając już kwestię tego, kto rządził (jakoś mam wrażenie, że giełda byłaby i wtedy, i teraz na podobnym poziomie niezależnie od opcji politycznej), to warto się przyjrzeć, co napędzało i napędza indeksy.
W 2007 r. była to hossa napędzana cenami nieruchomości o bardzo gwałtownym przebiegu. Od 2020 r., po załamaniu spowodowanym pierwszą falą pandemii koronawirusa, mamy hossę napędzaną ceną pieniądza. Czy raczej – jego taniością. Zmasowane obniżki stóp procentowych przez banki centralne świata, w tym rodzimy NBP, połączone z różnymi programami wsparcia finansowego, często kierowanymi w bezpośredniej formie gotówkowej nie tylko do przedsiębiorców, ale i do konsumentów (jak miało to miejsce w USA), a także rozbudowane programy infrastrukturalne mające na lata gwarantować wzrost gospodarczy to był miks czynników bardzo korzystnych dla giełd. Wreszcie też pozwoliło to wyrwać się z marazmu warszawskiej giełdzie, przy sporym udziale inwestorów indywidualnych, co jest pozytywnym zjawiskiem i wypada mieć nadzieję, że sporo z nich zostanie długoterminowymi inwestorami na GPW, a nie tylko rocznymi spekulantami.
Część powyższych czynników wciąż pozostaje aktualnymi, ale doszło jedno poważne ryzyko – nie wariant delta, bo na razie dane pokazują, że jego śmiertelność w społeczeństwach z kilkudziesięcioprocentowym odsetkiem zaszczepienia jest bardzo niska (brak potrzeby lockdownów, brak paraliżu służby zdrowia), a inflacja zarówno po stronie cen producentów, jak i konsumencka. I tu też jest miks czynników, z czego część wydaje się być trwała – wzrost kosztów pracy, wzrost wynagrodzeń, wysokie ceny surowców, wysokie ceny materiałów, duży popyt konsumencki. Tymczasem banki centralne, np. Fed i EBC, trochę zaklinają rzeczywistość, licząc, że jednak inflacja okaże się tylko efektem koronawirusowych wstrząsów, w czym bardzo pomocne jest przyjęcie nie konkretnego poziomu celu inflacji, a inflacji średniookresowej. Nie ma co się oszukiwać, że dyskusja o konieczności podwyżek stóp nie nabiera na sile, nawet jeśli oficjalna retoryka wskazuje jeszcze na przewagę gołębi. Tego rynek boi się i właśnie w inflacji upatrywałbym przyczyn tego, że indeksy, w tym WIG, złapały w lipcu nieco zadyszki. Nie sądzę jednak, że wyjęcie tylko jednego z miksu czynników, tj. ultraniskich stóp procentowych, przyczyni się do bessy na giełdzie, a co najwyżej korekty. ¶