W dyskusji „akcje czy nieruchomości” jestem w tym pierwszym obozie

Staram się wybierać do portfela spółki, których zarządy mają pomysł na rozwój w dłuższym terminie i nie trzeba tego bez przerwy pilnować – mówi Tomasz Juroszek, członek rady dyrektorów Gaming Innovation Group, członek zarządu i udziałowiec Betplay.

Publikacja: 30.05.2023 21:00

fot. mat. prasowe

fot. mat. prasowe

Foto: Exclusive

Właśnie został pan powołany do rady dyrektorów Gaming Innovation Group. Wasza rodzina od jakiegoś czasu zwiększa zaangażowanie w akcjonariacie tej notowanej w Sztokholmie spółki, teraz dochodzi funkcja we władzach. Dlaczego akurat ta spółka jest tak ważna dla rodziny?

Spółkę znamy od wielu lat, interesujemy się tą branżą, sami w niej działamy. Pierwsze akcje GIG kupił mój brat (Mateusz Juroszek, szef STS Holdingu – red.) mniej więcej dwa lata temu, poznał jej prezesa. Firma miała bardzo duże problemy finansowe, była nawet blisko upadłości, była mocno zadłużona – ale jak zauważyliśmy, że sytuacja zaczyna się poprawiać, to postanowiliśmy się zaangażować. GIG ma dwa bardzo dobre produkty, na których się znamy i którymi się interesujemy. To jeden z większych na świecie afiliantów (afiliacja to zarabianie na polecaniu odbiorcom produktów albo usług – red.), a także posiada platformę SAS, z której korzysta wielu bukmacherów na całym świecie, oraz 35 licencji, co jest wyjątkowe wśród dostawców B2B w tej branży. To nie jest proste, bo każda licencja to długotrwałe procedury i koszty. Dlatego wiele firm z tej branży nie jest w stanie zaproponować tak dobrej oferty.

Te dwie linie biznesowe bardzo nam się spodobały, stwierdziliśmy też, analizując całą branżę afiliacyjną, że potencjał wzrostu tej spółki, jej niedoszacowanie są na tyle duże, że warto zwiększać zaangażowanie i korzystać z tej okazji tak długo, jak się da. Obecnie, przez różne spółki rodzinne, mamy prawie 10 proc., co czyni nas drugim co do wielkości akcjonariuszem – i to jeszcze nie koniec. Jednak ani zwiększanie zaangażowania, ani moje wejście do rady dyrektorów nie wynikają z tego, że chcemy zwiększać wpływ na zarządzanie tą spółką. Po prostu włożyliśmy w akcje zbyt duże pieniądze, by być akcjonariuszami pasywnymi i nie wiedzieć od środka, co się dzieje w firmie.

Rodzina Juroszków na GPW to deweloperski Atal i bukmacherski STS Holding. Pod koniec 2021 r. ze sprzedaży w IPO części akcji tej drugiej firmy pozyskaliście prawie 1 mld zł i były zapowiedzi reinwestowania. Pojawiliście się w Skarbcu i Quercusie, w Instalu Kraków i Decorze. Gdzie jeszcze popłynęły pieniądze? I jak w praktyce podchodzicie do inwestowania – wszystkie decyzje zapadają w triumwiracie? Jesteście w końcu bardzo mocno zaangażowani w zarządzanie kilkoma spółkami rodzinnymi – czy zatem w inwestowaniu na tak szeroką skalę korzystacie ze wsparcia doradców?

Nie mamy jednego family office. W tej chwili są to trzy wehikuły inwestycyjne. Juroszek Holding to spółka ojca (Zbigniew Juroszek, prezes Atalu – red.), MJ Investments Mateusza, poza tym jest Betplay Capital, który należy do naszej trójki, a którym zarządzamy ja i Mateusz.

Betplay inwestuje głównie w branże związane z iGaming, więc w naturalny sposób działamy na parkietach zagranicznych, gdzie takie firmy są licznie reprezentowane. W portfelu mamy akcje dziesięciu spółek notowanych w Sztokholmie, Londynie i USA, poza GIG to jego konkurent, Better Collective. Ten ostatni rynek robi się dla branży powoli kluczowy – od ponad roku stan za stanem branża jest legalizowana, szczególnie zakłady sportowe. Tam firmy będą się pojawiać z uwagi na wielkość kraju i zamożność obywateli. Do tego mamy w portfelu kilka spółek prywatnych, na wczesnym etapie rozwoju, dostawców rozwiązań dla większych podmiotów. W Betplayu mamy zespół zewnętrznych doradców, którzy pomagają analizować firmy.

Ojciec dużo inwestuje na GPW, ale tego nie widać, bo nigdzie nie przekroczył progu 5 proc. Preferuje polską giełdę, bo nasz rynek jest mu bliższy, lepiej czuje gospodarkę, ma rozległe kontakty. Na pewno do inwestowania zachęcają go wyceny – lubi kupować w atrakcyjnej cenie. Ojciec wciąż w dużej mierze kieruje się swoją biznesową intuicją, ja go teraz trochę wspieram, powoli w ramach Juroszek Holding będzie tworzone takie family office.

W MJ Investments Mateusz mocno rozbudowuje swój zespół.

Ma też pan portfel osobistych inwestycji w akcje, co więcej, pokazuje pan jego strukturę na Twitterze, opisuje ruchy inwestycyjne. Czemu w zasadzie służy taka aktywność w social mediach?

Myślę, że ma to cel mobilizujący, działania w sposób regularny, choć ostatnio, przez obowiązki w GIG-u, mam mniej czasu na aktywne osobiste inwestowanie. Lubię też interakcję z ludźmi, słuchanie ludzi może pomagać w wyszukiwaniu nowych pomysłów inwestycyjnych. Dużo osób myli to z naśladownictwem, kopiowaniem ruchów – ale nie o to chodzi. Ja sam zainteresowałem się niektórymi spółkami dlatego, że ktoś pokazał swoją szczegółową analizę, która posłużyła mi do sporządzenia mojej własnej oceny. Pokazując swój portfel, jestem częścią tej społeczności, jestem w sieci kontaktów.

Ten portfel jest bardzo mocno zdywersyfikowany, spółek jest 20, wiele z GPW. Branżowo – od Sasa do Lasa, każda ma po kilka procent w udziale poza jedną – Asbisem, który stanowi ponad jedną piątą. Skąd taki prymat Asbisu?

W Asbis zainwestowałem dość dawno, spodobała mi się strategia geograficzna – choć wiele osób postrzega to jako ryzyko. Sama w sobie dystrybucja elektroniki, sprzętu do komputerów nie jest jakimś nurtującym biznesem, szczególnie pod względem marż. Ale spółka zwiększała wyniki rok w rok, co nie jest wcale regułą na polskim rynku, wypłacała regularnie dywidendę, operowała na rynkach zagranicznych, gdzie uzyskiwała wyższą marżę. Uznałem, że jest notowana z ogromnym dyskontem wobec polskich i zagranicznych odpowiedników, co może było związane z ryzykiem operowania w krajach wschodnich. Po rosyjskiej agresji na Ukrainę kurs poszedł w dół, a ja policzyłem, że oba te rynki ważą niewiele w biznesie – i uznałem to za przesadzoną reakcję i okazję. Oczywiście, równie dobrze ta decyzja mogła się okazać błędem i mogłem stracić. Dalej trzymam akcje, bo uważam, że wycena nie odzwierciedla potencjału.

Teraz widzę, że mój portfel jest za bardzo zdywersyfikowany. Mam coraz mniej czasu na to, by dogłębnie analizować sytuację każdej spółki. Dlatego teraz bardziej myślę o redukcji portfela niż o nowych zakupach, ale też nie jest tak, że będę sprzedawać na siłę.

Czym się pan kieruje, kupując akcje?

Kiedyś preferowałem wyłącznie GPW i spółki wyłącznie dywidendowe, potem takie, które potrafią efektywnie inwestować gotówkę, zamiast oddawać ją akcjonariuszom. Potem rozglądałem się na giełdach zagranicznych.

Nie mam jednej generalnej zasady. Chyba taką, jak każdy inwestor – jeśli uważam, że spółka jest tania i ma perspektywy – to kupuję. Lubię spółki, które same tym się kierują – przy fuzjach i przejęciach albo skupie akcji własnych. Unikam firm mocno zadłużonych.

Ponieważ mam mniej czasu, nie inwestuję spekulacyjnie, krótkoterminowo, staram się wybierać spółki, których zarządy moim zdaniem mają pomysł na rozwój w dłuższym terminie i nie trzeba tego bez przerwy pilnować.

Inwestowanie w akcje wiąże się z ryzykiem. Sparzył się pan na giełdzie?

Oczywiście. Dwie największe wpadki to Ten Square Games i Kernel. W przypadku tej pierwszej błędnie oszacowałem możliwości zwiększania przychodów i zysków, trochę też zawiodłem się na podejściu do zarządzania nią, co pokazało m.in. zakup wydawcy we Włoszech na wskaźnikach. Była to strata rzędu 40–50 proc., ale nominalnie nie tak wielka – bardziej to była nauczka, jak nie inwestować.

Kernel był największą porażką, bo akcje kupowałem nie tylko ja, ale też wehikuł rodzinny. Byłem orędownikiem tej firmy, najpierw nie wierzyłem, że wojna wybuchnie, a kiedy rozpoczęła się rosyjska agresja, uważałem, że otoczenie może być złe, ale zarząd jest konkretny. Niestety, Kernel będzie ściągnięty z GPW w atmosferze skandalu. Co prawda główny akcjonariusz działa w oparciu o przepisy macierzystego prawa, ale GPW nie powinna pozwalać na to, że można robić, co się chce.

Jest pan w niekomfortowej sytuacji, że zarówno posiadanie, jak i nieposiadanie akcji spółek rodzinnych w portfelu może być odbierane dobrze lub źle. Wyszło tak, że w portfelu jest STS, nie ma Atalu. Dlaczego?

Od razu powiem, że akcje Atalu mam – ale na rachunku IKE, którego nie publikuję.

Kurs STS po debiucie spadał i zdawałem sobie sprawę, że to też wynik m.in. podwyżek stóp procentowych. Jednak spadek o ok. 50 proc. był już zastanawiający i uznałem, że przy 13 zł należy z tego skorzystać – zwłaszcza że nadchodził mundial w Katarze i było wiadomo, że wpłynie to na wyniki.

Co do Atalu, myślę, że perspektywy rynku mieszkaniowego są lepsze niż jeszcze pół roku temu, zwłaszcza w kontekście rządowego programu wsparcia nabywców. Widać, że spółki nie boją się uruchamiać nowych projektów, że nie miały problemu z obligacjami. Trudno mi powiedzieć, jak będzie kształtował się popyt na mieszkania, bo stopy są jednak wysokie i nie jestem optymistą, co do perspektyw szybkich obniżek. Tyle mogę powiedzieć, nie jestem takim ekspertem od rynku mieszkaniowego, by przewidzieć, gdzie on będzie za rok.

Ma pan zdywersyfikowany portfel akcji, ma IKE – czy jest pan aktywny także na innych polach? Nieruchomości?

Nie. W mediach społecznościowych są teraz dwie frakcje: fani nieruchomości i akcji. Jestem zdecydowanie w tej drugiej grupie.

Dlaczego?

Nie mam takiego budżetu, żeby budować duży portfel nieruchomości, poza tym lubię akcje i wierzę, że dobre spółki dadzą atrakcyjniejszą stopę zwrotu. Ale rozumiem, że niektórzy ludzie lepiej się czują, jak mają coś namacalnego na własność niż zapis na rachunku, drobny udział przedsiębiorstwa.

Dla dywersyfikacji inwestuję jeszcze w sztukę, w obrazy. To połączenie inwestowania z hobby – kupowaniem dzieł sztuki, które po prostu się podobają. Część zbiorów sprzedałem w latach 2021–2022, kiedy pojawiła się pewna hossa – ludzie zainteresowali się sztuką, bo nie wiedzieli, co robić z gotówką. Miałem też kolekcję numizmatów, ale ją sprzedałem – bo kolekcjonowanie wymaga dużo czasu. Tu też skorzystałem z momentu wzrostu zainteresowania.

Na jakie malarstwo pan stawia?

Głównie impresjonizm i postimpresjonizm – powód jest banalny, to potencjał najwyższych stóp zwrotu, szczególnie że polskich przedstawicieli tych nurtów było bardzo mało. A ściślej, nie było wtedy Polski na mapie, artyści tworzyli na emigracji i zdarza się, że ich dzieła do dziś są odnajdywane za granicą. Co do aspektu inwestycyjnego, sztuka to bardzo specyficzny rynek, wymagający wiedzy, znajomości niuansów, który wiąże się z wysokim ryzykiem.

A co pan myśli o NFT, inwestowaniu w czysto cyfrowe dzieła – czy jak chcą inni „dzieła”?

Przyglądałem się temu, ale to się opiera bardzo mocno na spekulacji – dziś zgadzamy się, że to jest warte 100, ale jutro możemy stwierdzić, że nic. Z fizycznym obrazem może być oczywiście podobnie, ale plus jest taki, że mogę go powiesić na ścianie dla ozdoby.

Tomasz Juroszek w maju został powołany do rady dyrektorów Gaming Innovation Group. Jest członkiem zarządów Betplay Capital i Juroszek Holdingu, wehikułów inwestycyjnych rodziny Juroszków, która zajęła ósme miejsce na liście najbogatszych Polaków „Forbesa” z majątkiem szacowanym na 5,6 mld zł. Ukończył studia magisterskie na Cass Business School w Londynie i studia licencjackie na Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie. Ukończył praktyki w funduszu FirstMinute Capital. Gra w szachy i squasha.

Firmy
Boryszew z nową strategią do 2028 roku
Firmy
Grupa Boryszew zapowiada nowe otwarcie
Firmy
Wyniki Boryszewa pod wpływem spowolnienia w Europie
Firmy
Mocno spadły zyski Seleny FM
Firmy
Mangata nastawia się na kolejny trudny rok
Firmy
Mabion liczy na nowe zlecenia w obszarze usług