Zachwianie tradycyjnych reguł funkcjonowania pokazuje potężny rozdźwięk pomiędzy interesami spółek i inwestorów. Co więcej, pozostali uczestnicy rynku też mają własne dążenia i to niekoniecznie zbieżne z życzeniami jednej z tych głównych grup. A pośrodku tego wszystkiego jest regulator i nadzorca, któremu najtrudniej będzie się właściwie zachować.
Zamieszanie na rynku obserwuję z perspektywy członka Securities and Markets Stakeholders Group (SMSG), grupy doradczej powołanej do opiniowania planowanych decyzji ESMA, czyli europejskiego nadzorcy rynków kapitałowych. W jej skład wchodzą przedstawiciele różnych interesariuszy rynku, emitentów, inwestorów, firm inwestycyjnych, organizatorów obrotu, centralnych depozytów oraz przedstawiciele środowiska akademickiego. Pracujemy obecnie w pilnym trybie nad kompleksowym dokumentem, w którym przedstawimy ESMA, jakie działania powinien podjąć nadzorca, by zapewnić bezpieczeństwo rynku w dobie epidemii. To najbardziej skomplikowany i niejednoznaczny dokument doradczy, nad którym pracowałem w ramach mojego funkcjonowania w SMSG (tak, wspólne stanowisko w sprawie rewizji MAR było łatwiejsze do wynegocjowania!).
Spójrzmy na tak, wydawałoby się, banalny problem, jakim są terminy publikacji raportów okresowych. Część emitentów, walcząc o swój biznes, z zespołem rozlokowanym w domach na home office, przy trudnościach – lub braku możliwości – solidnego zaangażowania w prace biegłego rewidenta, może mieć problem z policzeniem i ujawnieniem w terminie swoich wyników. Stąd pomysł, by terminy publikacji wydłużyć, np. o dwa miesiące. Sprzeciwiają się temu jednak inwestorzy. Od kilku tygodni funkcjonują oni w środowisku dalece zwiększonej niepewności, a teraz okazuje się, że mogą jeszcze dłużej czekać na wiarygodne informacje ze spółek. Emitenci wskazują, że w dłuższym terminie będą w stanie przekazać bardziej wiarygodne informacje o wpływie epidemii na ich biznesy, inwestorzy jednak żądają informacji – jakiejkolwiek informacji, nawet gorszej jakości, ale szybciej.
Mogłoby się wydawać, że dostawcy danych, czyli analitycy i agencje ratingowe, powinni wyraźnie opowiedzieć się po jednej ze stron tego sporu. Tu jednak mamy do czynienia z niezdecydowaniem i brakiem jednolitego stanowiska. Z jednej strony, gdy brak bezpośrednich informacji ze spółek, to cenniejsze są raporty analityczne zewnętrznych ekspertów. Z drugiej strony analitycy też potrzebują jakichś, przynajmniej podstawowych, danych i informacji, na podstawie których mogą aktualizować swoje modele.
Kolejnym punktem zapalnym jest kwestia walnych zgromadzeń. Obostrzenia dotyczące spotkań i przemieszczania się powodują, że w wielu krajach nie da się zorganizować klasycznych walnych zgromadzeń. Technologia umożliwia nam dziś prowadzenie e-walnych, a ewentualne problemy natury prawnej regulatorzy mogą usunąć dość sprawnie w poszczególnych państwach członkowskich. Okazuje się jednak, że sprawa nie jest taka prosta. Część emitentów chętnie zastąpi tradycyjne walne jego wirtualnym wariantem. Niektórzy obawiają się jednak o bezpieczeństwo takich zgromadzeń - czy możemy mieć zawsze 100 proc. pewności, że hakerzy nie wpłyną na wynik głosowania uchwały? Inwestorzy też nie są zgodni w sprawie e-walnych. Z jednej strony zależy im na tym, by odbyły się jak najszybciej (licząc na wypłaty dywidend z zysków doskonałego pod względem wyników ubiegłego roku). Z drugiej strony inwestorzy bronią się przed taką formą zgromadzeń, która może nie zapewnić im ochrony prawa do zadawania pytań, interweniowania w trakcie obrad, swobodnego dyskutowania nad projektami uchwał.