Wojna w Ukrainie trwa już ponad dwa tygodnie i pozostaje głównym czynnikiem kształtującym nastroje inwestorów. W ostatnich dniach widać było jednak wyraźnie, że ci ostatni szukają argumentów do kupowania. Szukają na siłę, czego najlepszym dowodem były piątkowe wydarzenia. Gdy do mediów trafiła wypowiedź ze spotkania Putin–Łukaszenko, w której ten pierwszy miał powiedzieć do drugiego o pozytywnych zmianach w rozmowach z Ukrainą, indeksy w Warszawie, Budapeszcie i Frankfurcie zwróciły się wyraźnie ku górze.
Mowa o jakichkolwiek pozytywach, gdy na froncie trwa regularna wojna i gdy odcina się cywilów od pomocy humanitarnej, to wyrafinowana, cyniczna gra werbalna. Niestety, rynki nie oceniają, tylko reagują.
W piątkowe popołudnie WIG rósł o 2,7 proc. i wrócił nad 60 000 pkt. Luki z 24 lutego wciąż domknąć się nie udało i pozostaje ona ważnym oporem, ale na wykresie widać szansę utworzenia formacji zwrotu zwanej hakiem Rossa. Wystarczy, że WIG przebije lokalny szczyt z 1 marca 62 379 pkt, a w ujęciu krótkoterminowym zarysuje się układ dwóch coraz wyższych dołków i dwóch coraz wyższych szczytów. Dobry początek do zmiany trwającego od listopada trendu.
Posiłkując się analogiami do zachowania WIG zaraz po osiągnięciu pandemicznego dołka w marcu 2020 r., pokonanie takiego szczytu nastąpiło 11 sesji po jego utworzeniu. Przenosząc to bezpośrednio na dzisiejszy grunt, wyjścia na nowe, lokalne ekstrema można by oczekiwać w najbliższy piątek. Jest to bardzo kuszący scenariusz, bowiem owo wybicie sprzed dwóch lat zapoczątkowało trwającą aż 19 miesięcy hossę. Wtedy jej motorem napędowym był umowny WIG-covid, a dziś mógłby to być WIG-wojna, w skład którego wchodzą spółki surowcowe, energetyczne, spożywcze (bez ukraińskich) i te dostarczające produkty i usługi dla wojska i administracji państwowej.