Ale prywatni bankierzy oddychają z ulgą, bo dobre czasy powoli zaczynają wracać. Odbudowuje się zaufanie do banków i rynków. Wzrasta skłonność do podejmowania ryzyka. Trwająca od dwóch lat hossa zwiększa zasoby finansowe, stopniowo niwelując straty z bessy.
Równocześnie polski private banking dojrzewa. Chce zaoferować klientom „coś więcej”. Już nie tylko produkty oszczędnościowe i inwestycyjne, ale kompleksowe zarządzanie majątkiem nawet całej rodziny. Banki wysyłają doradców na prestiżowe kursy z zakresu optymalizacji podatkowej, spieniężania udziałów w spółkach czy spadkobrania. Doradcy są też doszkalani w obszarze samych rynków kapitałowych i matematyki finansowej. To dobrze, bo do obsługi klientów na wyższym poziomie niewątpliwie potrzebne są odpowiednie kadry. Nie sprzedawcy będący na wypłacanej od ręki prowizji, ale doradcy będący partnerami w interesach, a nie pośrednikami. Do polskiego private banking wchodzi nowa jakość. Przynajmniej tak się zapowiada. Lekcje wyciągnięte z kryzysu, który najlepiej przetrwały banki stawiające na stabilny, a nie tylko gwałtowny rozwój, mają szanse procentować.
Z drugiej strony wydaje się, że brakuje zadbania o kwestie elementarne. W wielu bankach wciąż doradców brakuje. Czy klient private banking może czuć się wyjątkowo, jeśli oprócz niego na jednego doradcę przypada nawet ponad 100 innych osób? Czy ten doradca jest w stanie zawsze i wszędzie i na najwyższym poziomie jakości odpowiedzieć na potrzeby każdej z nich?
Inny przejaw przedefiniowania pomysłów na obsługę zamożnych klientów to coraz częściej obserwowane zmiany zasad klasyfikacji klientów do grupy VIP-ów. Banki podnoszą progi wejścia. Już coraz rzadziej wystarczy mieć mniej niż 1 mln zł płynnych aktywów. A trzeba wziąć pod uwagę, że często klienci korzystają z kilku private banking jednocześnie w ramach dywersyfikacji ryzyka. Prestiż usługi rozmywają jednak banki, w których wystarczy mieć 100 tys. zł, by należeć do klientów z najwyższej półki.
Przydałoby się, żeby poprawiające się standardy w private banking były też motywacją do zmian w bankowości detalicznej. Może to szansa na poprawę reputacji całej branży, na którą często spada odium krytyki związanej z tym, że klient jest ważny do czasu, gdy nie złoży podpisu na drukach dotyczących korzystania z kolejnych produktów. Długoterminowe relacje bywają na drugim planie.