Wiosną przewidział pan, że to mWIG40 da sporo zarobić w tym roku i faktycznie latem średnie spółki były w hossie. Jesienią z kolei radził pan przestawić się ze średnich firm na duże no i mamy prawie 7 proc. wzrostu WIG20 w tydzień. Jakimi kryteriami kierował się pan formułując te prognozy?
Generalnie prognozując ruchy na rynku musimy brać pod uwagę cały szereg wskaźników. Kluczowe są dane makroekonomiczne, w szczególności wskaźniki wyprzedzające koniunkturę.
PMI?
Tak, choć również inne. Następnie wyniki finansowe spółek, ale nie tyle ich wartości nominalne, co dynamika zmian – to, czy zyski rosną, czy spadają. No i po trzecie, czynniki o których mówi się rzadziej, czyli kwestie płynności. Mam na myśli śledzenie tego w jakie klasy aktywów są zainwestowane pieniądze inwestorów w danym momencie. Wieloletnia hossa na rynkach obligacji wywołała kolosalne napływy kapitału do funduszy dłużnych na całym świecie, w tym również w Polsce. Po zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA te pieniądze zaczynają szukać sobie nowego miejsca i powoli płyną do funduszy akcji. W Polsce jeszcze tego nie widać. Listopad był kolejnym słabym miesiącem dla portfeli akcji, znów wypłacono z nich więcej pieniędzy niż do nich wpłacono, ale myślę, że to się zmieni również nad Wisłą i oszczędności Polaków zaczyna płynąć na giełdę.