Straty polskiej gospodarki z powodu przyjęcia przez Parlament Europejski zbyt szerokiej definicji wódki, dopuszczającej produkcję trunku nie tylko z ziemniaków i zbóż, mogą sięgnąć setek milionów euro rocznie - twierdzi Waldemar Rudnik, wiceprezes Sobieskiego i szef Krajowej Rady Przetwórstwa Spirytusu. Oczywiście tak dużych pieniędzy nie stracą sami producenci wódki. Wartość całej sprzedaży tego alkoholu w Unii szacowana jest na 1,5-2 mld euro, z czego polskie firmy kontrolują około 40 proc.
- Złe prawo odbije się głównie na kondycji rolników, którzy w tej chwili dostarczają gorzelniom wysokogatunkowych zbóż czy ziemniaków - mówi W. Rudnik. Nie będą oni w stanie konkurować z dostawcami odpadów rolniczych, takich jak wytłoczyny winogronowe, które jednak można poddać dalszej obróbce, czy nawet producentami słabej jakości win, które można destylować. Normalnie zostałyby wyrzucone, więc sprzedaż nawet za przysłowiowe grosze to dla handlujących nimi czysty zysk. Do tego produkcja wódki z winogron, jabłek itp. jest nieco tańsza od jej wytwarzania z tradycyjnych płodów rolnych.
Zdaniem W. Rudnika, prawo dopuszczające wytwarzanie tradycyjnego trunku np. z bananów zaszkodzi głównie najmniejszym państwowym Polmosom. W kraju mają niespełna 10 proc. rynku, a za granicę wysyłają śladowe ilości. Do tego brak im uznanych i dobrze wypromowanych marek. - Tym firmom najtrudniej będzie konkurować z tańszą produkcją "wódek" zachodnich - uważa W. Rudnik.
Należałoby dodać, że nie tylko zachodnich, bo niektóre polskie firmy produkujące wódkę również popierają możliwość wytwarzania jej z czego się da. Przeciw szerokiej definicji wódki nie wystąpiła np. Wyborowa, należąca do międzynarodowego koncernu Pernod Richard czy działający również w naszym kraju największy na świecie producent alkoholi Diageo, sprzedający np. markę Smirnoff. Natomiast silne polskie brandy liczą, że poradzą sobie dzięki wysokiej jakości.