Każda z osób, która już niemal zdecydowała się na taką inwestycję, ma w głowie prostą kalkulację. Skoro przez ostatnie miesiące, a nawet lata, funduszom udało się uzyskać tak świetne wyniki, to przy tak niskich stopach jak dziś nie tylko spokojnie będzie się spłacać zaciągnięty kredyt, ale także można liczyć np. na podniesienie swojego bieżącego dochodu. Według wyliczeń wspomnianych fachowców, dla części z nich byłaby to druga pensja! Inni podkreślali, że jeśli nie skorzysta się z tej bieżącej nadwyżki konsumpcyjnej, to dzięki temu na koniec okresu spłaty kredytu będzie można posiadać nie tylko mieszkanie (którego wartość raczej nie będzie mniejsza od obecnej), ale także pewną kwotę kapitału. A tym samym będzie można uznać ten pomysł za pewną formę inwestycji na emeryturę.
Mój znajomy to osoba, która szalenie boi siź ryzyka. Zwrócił się do mnie o przeanalizowanie tego projektu. Czy faktycznie jest to tak lukratywny sposób na sfinansowanie kredytu? Czy jego znajomi mają rację, sądząc, że dzięki pieniądzom zarobionym w funduszach uda się sfinansować kredyt i podnieść standard życia? Czy faktycznie jest to tak proste? A jeśli nie, to gdzie tkwi ryzyko? Gdzie jest haczyk? Bo przecież chyba wszyscy mamy świadomość, że pieniądze nie leżą na ulicy. Jeśli pojawia się możliwość zarobku, to zawsze wiąże się to z ryzykiem, czyli po prostu możliwością poniesienia straty. Zacznijmy zatem od ryzyka, a potem szukajmy możliwości zarobku.
Ryzykowna gra
Podstawowym ryzykiem jest fakt rozporządzania majątkiem, który przez wielu nie jest postrzegany jako przedmiot inwestycji, ale jako podstawowe dobro materialne. Tym samym trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czy faktycznie chcemy zaryzykować jego utratę lub poniesienie dodatkowych obciążeń w celu jego utrzymania? Tak! Utratę lub dodatkowe obciążenia, bo jak każda inwestycja, także i ta niesie ze sobą ryzyko finansowe. Od razu trzeba bowiem przyjąć, że nie ma 100-proc. pewności, że dzięki opisanemu mechanizmowi osiągniemy zamierzony cel.
Można tu wyróżnić kilka stopni niepowodzenia. Najmniej przykrym i bolesnym finansowo jest sytuacja, gdy zyski wypracowane przez fundusze inwestycyjne będą wystarczające jedynie do pokrycia kosztu spłacanego kredytu. W takim wypadku na koniec okresu spłaty będziemy nadal posiadali jedynie mieszkanie, które i tak posiadamy już teraz. Teoretycznie można powiedzieć, że "wyszliśmy na zero", ale w praktyce wynik jest ujemny. Weźmy pod uwagę fakt podjęcia ryzyka, za co nie otrzymaliśmy wynagrodzenia, poziom emocji (głównie negatywnych) związanych ze śledzeniem inwestycji i porównywaniem wyników w połączeniu z przymusem posiadania wymaganej przez bank kwoty na raty kredytu. Wreszcie przez cały czas spłaty figurowalibyśmy jako kredytobiorcy, co wpływa na ocenę naszej zdolności kredytowej w innych sytuacjach, jakie przynoszą nam życie.
Drugim stopniem niepowodzenia byłaby utrata posiadanego kapitału w czasie trwania zobowiązania kredytowego. Od tego momentu zostalibyśmy zmuszeni do finansowania z bieżących dochodów części kredytu pozostałej do spłaty. Nie jest to takie niemożliwe, jeśli uświadomimy sobie, że istnieje ryzyko, iż zyski funduszy nie będą wystarczające do pokrycia kosztu zaciągniętego kredytu. Przypomnę, że mowa tu o koszcie wyrażonym gotówkowo. Raty też mamy wyrażone gotówkowo. Takie niebezpieczeństwo może zaistnieć, gdy krótko po rozpoczęciu naszej inwestycji (lub gdy kwota zainwestowanego kapitału znacząco nie wzrosła) rynek giełdowy zacznie spadać, co negatywnie odbije się na wartości jednostek uczestnictwa funduszy i tym samym pomniejszy wartość zainwestowanego w nie kapitału.