Fundusze inwestycyjne muszą pokazywać wszystkie koszty, którymi obciążają inwestorów. Banki prezentują szczegółowe tabele opłat i prowizji, prawo nakazuje im także precyzyjne podawanie kosztów kredytów. Parametry ubezpieczeń opisane są w ogólnych warunkach. I tak dalej. Wszystko w porządku? Niezupełnie.
W ostatnich miesiącach furorę robią tzw. produkty strukturyzowane. Tworzone są jako "zgrzewka" obligacji i instrumentów opcyjnych. Dzięki temu klient ma z jednej strony np. gwarancję utrzymania kapitału, a z drugiej szansę na dodatkowy zysk, znacznie wyższy niż na zwykłej lokacie. W Niemczech w tego typu lokatach zebrało się 20 proc. tego, czym zarządzają fundusze. U nas rynek dopiero raczkuje, ale i tak banki w kolejnych emisjach są w stanie pozyskać aktywa rzędu 100 i więcej milionów złotych. Nie jest to więc już nisza, ale realna konkurencja dla innych pomysłów na oszczędzanie.
"Struktury" dają praktycznie nieograniczone możliwości - samych opcji jest blisko 1000 rodzajów, a instrumentów, na które można je wystawiać, również mnóstwo. To nie tylko indeksy giełdowe, spółki, surowce, lecz także np. prawa do emisji gazów cieplarnianych czy pogoda. Grunt, by "coś" było "gdzieś" notowane - wtedy może być podstawą do wystawienia opcji. Inwestorzy, szczególnie ci zamożniejsi, mają już dosyć "zwykłych" funduszy i szukają ciekawych rozwiązań. Przykład? Klasycznym problemem inwestora, który "siedzi" w funduszu akcji czy na giełdzie, jest pytanie: "kiedy wyjść?". Kiedy będzie szczyt notowań, na którym trzeba sprzedać akcje/jednostki, żeby nie patrzeć, jak topnieje kapitał? Z reguły inwestor wybiera niezbyt odpowiedni moment. Tymczasem w lokacie strukturyzowanej można sobie zainstalować "autopilota". Jeśli inwestycja trwa np. 5 lat, wówczas mamy pewność, że końcowa stopa zwrotu będzie najwyższym poziomem osiągniętym w trakcie trwania tej lokaty. Jeśli po dwóch latach indeks, na którym całość jest oparta, wzrośnie ze 100 do 180 pkt, a potem spadnie do 120 pkt, wówczas dostaniemy 180 ("zwykły" fundusz czy inwestycje w pakiet akcji dałyby 120). Taka "cudowna" opcja jest oczywiście droga. W efekcie konieczne może być np. ograniczenie maksymalnego zysku z lokaty (np. do 100 proc. w ciągu pięciu lat). Im więcej pieniędzy na opcje, tym mniejsze wyrzeczenia będą konieczne. A skąd wziąć te pieniądze? No właśnie. I tutaj wracamy do kwestii przejrzystości informacji o kosztach, o której wspomniałem na wstępie.
Jak się robi "strukturę"? Załóżmy, że ktoś chce zainwestować 100 zł na trzy lata. Jeśli chcemy mu dać gwarancję, że w tym czasie nie straci, wówczas trzeba około 85 zł zainwestować w obligacje (po trzech latach z tej porcji będzie znów 100 zł). Zostaje więc 15 zł na opcję, która zapewni np. udział we wzroście indeksu giełdy amerykańskiej czy też azjatyckich spółek nieruchomości. Można dopuścić stratę części kapitału (np. 10 proc. w ciągu trzech lat). W takiej sytuacji na obligacje wystarczy przeznaczyć około 75 zł (po trzech latach mamy 90 zł), a na opcję zostaje już 25 zł. Im więcej tych środków, tym ciekawsza może być opcja (czytaj: tym większa szansa, że będzie z niej zysk). Ale czy rzeczywiście odpowiednio: 15 czy 25 zł pójdzie na opcje? Oczywiście, nie. Z tej kwoty potrącana jest prowizja dystrybutora (banku, firmy doradztwa finansowego itp.). Im wyższa, tym mniej środków na opcje.
Prowizje firm sprzedających "struktury" nie są nigdzie podawane - nie ma takiego obowiązku. A skoro tak, to można brać, ile się da i w większości przypadków tak jest. O tym, ile rzeczywiście potrącają sobie dystrybutorzy, może się przekonać ten, kto będzie w stanie ocenić koszt stworzenia produktu o danych parametrach. Jeśli wiemy, że na opcje było 15 zł, a wykorzystane zostało tylko 5 zł, wówczas wiadomo, że 10 zł, a więc 10 proc., zabrał dystrybutor. A że to znacząco pogarsza parametry lokaty? Trudno. To zmartwienie marketingowców, by sprzedać ładne pudełko bez wdawania się w szczegóły. W Polsce prowizje sięgają często dwóch i więcej procent za każdy rok trwania lokaty strukturyzowanej (a więc np. 6 proc. na produkcie trzyletnim). Do tego ewentualne opłaty wstępne. Nieprzypadkowo wszystkie instytucje finansowe stawiają teraz na "struktury". Tymczasem w Czechach zdarzają się oferty, gdzie dystrybutor zarabia tylko 2-3 proc. na 10-letniej lokacie. Za "normalny" poziom na świecie uważa się 0,5-1 proc. w skali roku.